Na tropie morderstwa - O burzliwych początkach sławnego brytyjskiego dedektywa




Wstęp do serii „Na tropie morderstwa” znajdziesz tutaj


            Ulicami Londynu przechadzał się nie raz pewien wysoki, szczupły, młody mężczyzna w długim płaszczu. Miał czarną czuprynę, pociągłą twarz i zagadkowe, baczne spojrzenie. Czasami można było go spotkać w towarzystwie niższego, bardziej krągłego mężczyzny, który zazwyczaj szedł za nim, z trudem nadążając za swoim towarzyszem. Ten ów drugi mężczyzna był bardziej ludzki – uśmiech miał ciepły, czasem nawet radosny, choć jednak trochę melancholijny. Tych dwóch, nietypowych, często przemieszczali się szybko z jednego krańca Londynu, na drugi; A gdy skończyli już swoją pracę, zawsze udawali się razem na Baker Street 221b, gdzie czekali na dalszy rozwój wydarzeń…


Każdy zna, każdy „kojarzy”, czyli o postaciach kultowych w literaturze:


            Są na świecie takie nazwiska, takie osobistości, które zna dosłownie każdy. To samo tyczy się również kultury – piosenkarze, aktorzy, pisarze, reżyserzy, filmy, książki… słowem nasi „lokalni” celebryci. Dobrze jest „mieć” takie osoby. Dobrze jest mieć kogo podziwiać, naśladować… albo wręcz przeciwnie konstruktywnie krytykować, czy w kulturalny sposób obgadywać przy popołudniowej herbatce. Bardzo podoba mi się również, w naszej cyfrowej rzeczywistości, że każdy może rozmawiać z każdym na wszystkie tematy. Teraz, kiedy wiedza bardzie skomplikowana i mniej oczywista, nie jest już zarezerwowana dla ludzi z „wyższych sfer” (jak kiedyś było, w przypadku szlachty), to nic nie stoi na przeszkodzie w prowadzeniu inteligentnych rozmów na bieżące tematy – skoro każdy ma dostęp do wszystkiego, to ograniczają nas tylko chęci, może jeszcze jakieś dodatkowe uprzedzenia, jakoby na niektóre (kontrowersyjne) tematy nie powinno się rozmawiać; Wracając do literatury. W dzisiejszym świecie można bardzo łatwo z kogoś zakpić, zażartować, porównując go do jakieś postaci literackiej. Na przykład w książce Donny Tartt pt. „Szczygieł” (szczegółową recenzje tej powieści znajdziecie…), główny bohater jest „pieszczotliwie” nazywany przez swojego przyjaciela „Potterem”, ze względu na podobieństwo fizyczne: czarną, rozczochraną czuprynę i okulary. Tak samo w kryminałach Agaty Christie można znaleźć nie jedną reminiscencje do dzieł Arthura Conan Doyle’a. A z poważniejszej gałęzi literatury, mogłabym dać za przykład Treny Jana Kochanowskiego, w których poeta nie raz tworzy inteligentne porównania do mitologii greckiej. Jak widać to ogólne „kojarzenie” jest bardzo przydatne, szczególnie, jeśli chcemy rzucić mimochodem jakąś śmieszną, nieco uszczypliwą uwagę.
            A Sherlock Holmes czyż nie jest postacią kultową? Oczywiście, że jest. Przecież każdy z nas zna „cudownego”, brytyjskiego detektywa z Baker Street. Więc może przyjrzyjmy się mu bliżej. O dziwo Sherlock doczekał się swojej własnej, osobnej strony na Wikipedii, na której można przeczytać wiele interesujących faktów z jego życia. Na przykład: sławny detektyw urodził się około 1854 roku; albo jego starszy o siedem lat Mycroft przypominał pod pewnymi względami komputer – doskonale zapamiętywał wszystkie powierzone mu informację, by w razie potrzeby móc z zadziwiającą szybkością odnaleźć je w odmętach swojej pamięci. Jak wiadomo Holmes uwielbiał rozwiązywać różnorakie zagadki kryminalne. Myślę nawet, że gdyby nie ci zmyślni przestępcy, Sherlock nudziłby się straszliwie i kto wie, jak by ostatecznie skończył (może jak jego siostra?). Jednakże znany detektyw miał problem z nawiązywaniem głębszych relacji z innymi ludźmi. Zazwyczaj swoją spontanicznością i często niepotrzebną szczerością, przyczyniał się do zerwania nawiązanych więzi. Cóż Sherlock był socjopatą, jak słusznie sam stwierdził; Mi najbardziej znana jest postać pana Holmesa z serialu emitowanego przez BBC One. W zasadzie przyznaję, że mój opis i spostrzeżenia opierają się głównie na tym źródle. Ale owszem, przeczytałam jedną książkę Arthura Conan Doyle’a, opowiadająca o sławnym detektywie z Baker Street. To było coś zupełnie innego; współczesny Sherlock i jego pierwowzór, to dwa zupełnie inne światy, stykające się ze sobą w pewnych miejscach. Lecz właśnie! Ile naprawdę jest warta proza Doyle’a? Czy naprawdę jest taka wspaniała, jak serial Stevena Moffata i Marka Gatissa? Przekonajmy się.


Ile doskonałości w klasyku, czyli o „Powrocie Sherlocka Holmesa” Sir Arthura Conan Doyle’a:


            Sherlock Holmes zginął, a może bardzie zaginął, biorąc pod uwagę przyszłe wydarzenia. Sławny detektyw z Baker Street nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. W efektowny sposób wraca za grobu, by rozwiązać trzynaście trudnych zagadek kryminalnych, w których stawką, jak zwykle, będzie bezpieczeństwo mieszkańców Londynu (i nie tylko!). Towarzyszy mu jego nieodłączny towarzysz doktor John Watson, który oczami bacznego obserwatora opisuję tok rozwiązywania zagadek. Przestępny, kieszonkowcy i mordercy, strzeżcie się, bo oto nadchodzi niezwyciężony Sherlock Holmes – wiem, że teraz nie będziecie już spać spokojnie.
            Byłam trochę zawiedziona, że „Powrót Sherlocka Holmesa” to antologia, a nie jedna, spójna historia. Trzynaście różnych spraw to nie mało, więc po przeczytaniu wszystkich można naprawdę się pogubić – pomieszać wątki, wpaść w otępienie… Bo choć każda zagadka jest inna i ma inne rozwiązanie, to pomimo to po ósmej, dziesiątej sprawie, można zobojętnieć, i stracić nieco zainteresowanie lekturą. Skoro wiemy, że na końcu i tak Sherlock w cudowny sposób objawi nam prawdę, której nie będziemy się wcześniej spodziewać, więc to wszystko, ta cała fabuła zaczyna płynąć jednym powolnym rytmem – od morderstwa, zaginięcia do znalezienia sprawcy, żadnych nowości, czy niespodziewanych wydarzeń. I to jest najgorsze w kryminalnych antologiach; opowiadania są mało oryginalne, jest ich za dużo i są zdecydowanie za krótkie. Ta sprawa dotyczy nie tylko tej książki Conan Doyle’a, ale również kilku powieści Agaty Christie, które kiedyś miałam okazję przeczytać. Dlatego zdecydowanie wolę, jakoby jednowątkowe powieści kryminalne, w których toczona jest tylko jedna sprawa – np. „Morderstwo w Orient Expressie”, czy „I nie było już nikogo” (o tych książkach napiszę więcej w późniejszym czasie).
            Sama w sobie proza Conan Doyle’a nie jest zła. Choć moim zdaniem, nie jest to nic szczególnego. Język jest prosty, bardzo przystępny dla odbiorcy – nawet teraz w XXI wieku. Mam wrażenie, że doktor Watson to w rzeczywistości Sir Arthur, ukryty pod maską wykreowanego przez siebie bohatera. Natomiast Sherlock to jakaś niedoszła fantazja autora, która stała się jego znakiem rozpoznawczym. Zazwyczaj w literaturze mamy do czynienia z bohaterami prostymi (pochodzącymi z biednych rodzin, wiosek) albo z bardzo inteligentnymi, aczkolwiek posiadającymi szereg różnorakich wad, postaciami z tzw. wyższych sfer, które za swojego życia mogą doświadczyć sławy i poklasku (oczywiście bohaterowi mniej zamożni również mogą stać się sławni, ale jest to znacznie trudniejsza, co potwierdza seria książek o „Ani z Zielonego Wzgórza” autorstwa Lucy Maud Montgomery). Conan Doyle’a stworzył Sherlocka, bohatera nieco surrealistycznego, choć pomimo to realnego. Holmes nie jest idealny, posiada liczne wady, które fantastycznie współgrają z jego charakterem. Tak to już jest, że zazwyczaj nieprzeciętna inteligencja, idzie w parze z samotnością, czasem nawet niezrozumieniem ze strony bardziej „normalnego” społeczeństwa.
            Reasumując: książki Sir Arthura Conan Doyle’a nie uważam same w sobie za dzieło sztuki. Działem natomiast są bohaterowie, których wykreował (w szczególności Sherlock i doktor Watson) – są oni idealnym przykładem nieprzemijającej klasyki literatury światowej; "kultowość" nie mierzy się w rzeszach napływających fanów, lecz w upływie czasu, który są w stanie przetrwać.




Jak skutecznie połączyć przeszłość z teraźniejszością, czyli o popularnym serialu BBC One -„Sherlock”:


            Choć Sherlock Holmes stał się postacią kultową, na długo przed pojawieniem się tego brytyjskiego serialu, to jednak gdyby nie współczesna adaptacja popularnych opowiadań detektywistycznych Sir Arthura Conan Doyle’a, dzisiejsza młodzież nie widziałaby kto kiedyś mieszkał przy Baker Street 221b. BBC One dało nowe życie klasycznym postaciom i wątkom. Teraz Sherlock Holmes nie jest już jakimś dawnym, inteligentnym detektywem z XIX wieku, lecz nową gwiazdą w naszym współczesnym, nowoczesnym świecie. Przyznam na samym początku, że czterosezonowy serial urzekł mnie bardziej, niż oryginalna książka Doyle’a, którą tu wyżej opisałam. Może dlatego, że realia, do których został przeniesiony Sherlock wraz ze swoją obstawą, są mi bliższe, od pierwotnego czasu, rozgrywanych wydarzeń; Wspaniała obsada, ścieżka dźwiękowa, fabuła i współczesnych Londyn, to idealna recepta na dobre kino rozrywkowe. Z chęcią zobaczyłabym kolejne odcinki tej popularnej serii, czuję, że jeszcze nie ma ani trochę dość przystojnego, nieokiełznanego Sherlocka Holmesa, w wykonaniu Benedicta Cumberbatcha. Nie będę się długo rozwodzić na ten temat – serial „Sherlock” uważam za wspaniałą i obowiązkową pozycję dla wszystkich fanów nieoczywistych kryminalnych zagadek, oraz dla każdego kto choć w minimalnie większym stopniu, niż ja polubił prozę Sir Arthura Conan Doyle’a.
           
            Bardzo ciekawe, w ostatnim czasie jest zjawisko przenoszenia klasycznych bajek takich jak np. „Kopciuszek”, „Piękna i Bestia”, czy „Król Lew”, na „prawdziwe” XXI wieczne filmy. Czyżby ludzie naprawdę potrzebowali odświeżenia sobie tych tytułów. Czy tu nie chodzi przypadkiem tylko o pieniądze? Owszem przyznaję, bardzo lubię bajki, bo są one zazwyczaj wartościowsze od współczesnego, pustego kina rozrywkowego, ale przedstawienie czegoś raz jeszcze, wcale nie spotęguje wartości odtwarzanego dzieła. To dalej będzie ta sama historia, opowiedziana po prostu innymi słowami. To nie tak, że ja, to jakoś szczególnie neguje, czy podważam, tylko kładę większy nacisk na nowe rzeczy i pomysły, które w końcu wcale nie muszą być gorsze od tych klasycznych (ba, mogę nawet okazać się od nich lepsze). Więc nie bójmy się oglądać rzeczy nowych, zupełnie innych, niż wszystkie; może i filmy nam znane są bezpieczniejszą opcją ale przecież nie zawsze lepszą – pozwólmy się na nowo zachwycić, czymś co powstało od początku do końca teraz, a nie już kiedyś.

(Na swoje usprawiedliwienie dodam, że idea „Sherlocka” znacząco różni się od przenoszenia klasyków na współczesne, XXI wieczne kino. W „Sherlock” został jakby tylko zainspirowany starymi opowiadaniami Conan Doyle’a, oprócz głównych bohaterów i niektórych wątków, serial nie ma nic wspólnego ze swoim pierwowzorem. Jest nawet, jak już wspomniałam, lepszy od książek sławnego brytyjskiego pisarza.) 



Komentarze