Na tropie morderstwa - Christie następczyni mistrza, czyli opowieść o wielkim morderstwie w pewnym ekspresie




            Stąpam po ziemi, która już kiedyś została stworzona. Piję wodę, wypływającą z szczeliny skalnej. Przygotowuje sobie prosty posiłek z kupionych w sklepie mrożonek… Trwam tak konsumpcyjne „żerując” na tym, co już kiedyś powstało. Ale to nie tak, że jestem papugą. Po prostu staram się przeżyć moje życie tak, jak tego zapragnę. Co z tego, że podążam utartymi szlakami, że korzystam z dób stworzonych i łatwo dostępnych. Nie zawsze trzeba tworzyć wszystko od podstaw. Czasem wystarczy po prostu dobudować kolejne piętra, niż kolejny raz zaczynać od początku - od fundamentu; Ktoś już stworzył plan, wytyczył jakieś ramy, a nam przyjdzie w udziale tylko się ich trzymać – bo to jest pewne, bezpieczne, w porównaniu do ryzyka, które jest jednym wielkim znakiem zapytania. Nie zawsze w takich sytuacjach trzeba się kłócić i bezwzględnie stawiać na oryginalności. Ponieważ będąc w ramie możemy udoskonalić obraz, wyprzedzić o krok naszego mistrzach i pokazać mu, że siła tkwi w współpracy, a nie w egoistycznym wyścigu o pierwsze miejsce.


Agata Christie – czyli krótka historia o tym, jak uczeń przerósł mistrza:


            Myślę, że wszyscy się ze mną zgodzą, jeśli sir Arthura Conan Doyle’a uznam za ojca i pomysłodawcę popularnej powieści kryminalnej. Może i był ktoś przed nim, kto wpadł na te haniebne zbrodnie, ale jakież by były współczesne kryminały, gdyby nie Sherlock Holmes?
            Kryminały już od jakiegoś czasu sprzedają się, jak świeże bułeczki. Jest to, powiedziałabym wręcz gatunek uniwersalny (nie dlatego, że możemy naleźć w nim uniwersalne wartości, ale dlatego, że jest przystosowany zarówno do mężczyzn, jak i kobiet, młodszych i starszych). Kryminały są nawet w modzie. Może to nie tak, że wszyscy nosze je przypięte do pasa, niczym niezastąpiony oręż, bardziej czytanie kryminałów, nie wzbudza takich „podejrzeń”, jak czytanie innych, bardziej ambitnych książek. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Udajemy się na urodziny do naszego starego, dobrego znajomego. Tam poznajmy dwie nie znane nam wcześniej osoby – innych przyjaciół naszego najmowego. Więc przedstawiamy się, wymieniamy zbędne uprzejmości i zaczynamy rozmawiać na temat literatury. Chwalimy się ostatnio przeczytaną powieścią kryminalną, komplementujemy styl pisania autora, wpadajmy w zachwyt opowiadając o zbrodni zaplanowanej po mistrzowsku, która przez swoją nietuzinkowości nie pozwoliła zasnąć nam aż do trzeciej nad ranem. Gdy już skończymy swój wywód, dziwnym zbiegiem okoliczności okazuję się, że jedna z nowo poznanych osób również zna tego autora, ba nawet czytała jego książkę i również jest nią zachwycona (nie tak trudno o taki przypadek, w końcu kto w dzisiejszych czasach nie zna chociażby „Kasacji” Remigiusza Mroza). W takiej sytuacji od razu rodzi się więź pomiędzy nami, fankami kryminałów – nasze pierwsze wspólne zainteresowanie zostało odnalezione, teraz pora wybrać się na poszukiwanie kolejnych wspólnych drobiazgów, które mogą nam bardzo umilić spędzony razem wieczór. Natomiast ta druga nowa, nieznana osoba, nie pała jakąś szczególną miłością, ani do kryminałów, ani do tej konkretnej książki. Za to wprost uwielbia literaturę piękną i powieści klasyczne, znajdujące się w obowiązkowym kanonie lektur do przeczytania przed śmiercią. Wobec takiego obrotu sprawy my, fanki kryminałów kręcimy nosami i krzywimy się wewnętrznie z odrazą, ale i ze zdziwieniem. W końcu, gdy myślimy o klasykach, to najpierwszy plan wysnuwa nam się Henryk Sienkiewicz ze swoją powieścią historyczną „Krzyżacy”, która zawiera w sobie tak wiele przyczynków, peryfraz i opisów, że głowa już nas boli od samego myślenia nad tą ciężką (dosłownie i metaforycznie) książką. Tak o to zyskaliśmy w swoich znajomych na Facebooku (Co robią współcześni ludzie, gdy poszerzają swoje grono kolegów i koleżanek? Oczywiście, że w pierwszej kolejności pytają o jej social media, w końcu każdy żyjący człowiek na tej ziemi ma Facebooka, a jak nie ma to znaczy tyle, że jest kosmitą, przybyszem z innej planety, który pozornie na ma co szukać w tym naszym zanieczyszczonym świecie.) jedną bratnią duszę – wielbiciela pustej rozrywki – oraz jednego ufoludka, którego dodaliśmy jakoby z litości, bo kto „normalny” czyta literaturę i klasyki z „Krzyżakami” Henryka Sienkiewicza na czele?   

            Czasem inność wzbudza pewne kontrowersje. Stawia nas w trudnej sytuacji niezrozumienia. Ale zazwyczaj, szczególnie wtedy, kiedy kontynuujemy jakieś dzieło sprawa jest dość prosta i klarowana. Wchodzimy do księgarni, kierujemy się do działu „kryminały”, odnajdujemy naszego ulubionego pisarza i kupujemy entą część jakieś popularnej serii kryminalnej. Wracamy do domu, usadawiamy się wygodnie na kanapie z herbatą w ręku, zaczynamy lekturę. W książce spotyka nas to, co już dobrze znany – ci sami bohaterowie, to samo miejsce akcji i ten sam język, jedynie co jest inne to zbrodnia, ale pewne jest w niej to samo co zawsze: zostanie rozwiązana na ostatnich stronach powieści, w najmniej oczekiwany przez nas sposób. Po drodze może być ciężko, niebezpiecznie, czy nawet krytycznie, lecz na końcu w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach wszyscy (z wyjątkiem zbrodniarza) będą żyli długo i szczęśliwie. Czyż tak nie kończy się prawie każda książka kryminalna? Prawda jest bardzo bolesna, szczególnie wtedy, kiedy oczekiwaliśmy czegoś więcej, niż zazwyczaj. Nie mówię tutaj, że Conan Doyle jest przewidywalny (w tytule tej części wpisu nazwałam go „pokonanym mistrzem”). Bardziej mam wrażenie, że jego proza po pewnym czasie staje się zbyt monotonna i przewidywalna, by mogła zaskoczyć czytelnika na jakiejkolwiek płaszczyźnie. Bardzo możliwe, że moje stanowisko w tej sprawie wynika z tego, iż „Powrót Sherlocka Holmesa”, który czytałam (recenzję tej książki można znaleźć tutaj) jest zbiorem krótkich opowiadań, które w zasadzie nie łączą się ze sobą wcale. To sprawia, że pod koniec lektury można już całkiem stracić rachubę, jak jakaś sprawa została rozwiązana. A to z kolei prowadzi do tego, że po przeczytaniu tej książki nie jest się w stanie porządnie na jej temat wypowiedzieć, bo wszystkie informacje, które zostały w niej zawarte mieszają się w jedną wielką mieszanie wszystkiego, w której panuję straszliwy bałagan. Za to książki Agaty Christie są zupełnie inne (niestety zbiory opowiadań są na tym samym poziomie co proza Doyle’a); Zasadniczo swoją przygodę z kryminałami Agaty rozpoczęłam dwa lata temu powieścią „Morderstwo w Orient Expressie”. To tej pory przeczytałam dziewięć książek tej autorki i „Morderstwo…” jest jedną z moich ulubionych pozycji. Trudno czymkolwiek przebić taki klasyk (jedynie „I nie było już nikogo” się to udało). Ale pomimo to, że ta powieść „to już historia”, to warto się jej przyjrzeć bliżej. Gdzie tkwi jej fenomen?


Biały puch wymierza sprawiedliwość – czyli o wielkim morderstwie w pewnym ekspresie: (uwaga ten fragment recenzji zawiera spojlery, więc strzeżcie się Ci, którzy nie czytali jeszcze tej powieści)


                  W pociągu z pozoru zwyczajnym siedzą z pozoru zwyczajni pasażerowie. Pociąg, który Orient Express się zowie, mknie przez pola, doliny i lasy, by zadanie powierzone wykonać i wszystkich pasażerów bezpiecznie do celu „oddać”. Wszystko swoim zwykłym rytmem płynie, aż tu nagle noc zapada, pociąg w zaspę wpada… i życie jedno w proch się obraca. Cóż teraz począć? Jak dalej jechać, gdy  Panna Śmierć odziana w białą szatę, nie pozwala z zaspy wyjechać? Na szczęście ktoś mądry i mniej zwyczajny, niż reszta, poważył się na pojedynek wezwać, tego co życia linę odważył się zerwać.

            W „Morderstwie w Orient Expressie” została sprytnie wykorzystana zasada zbiorowej odpowiedzialności – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Więc kto zabił? A no… wszyscy. Z wyjątkiem Herkulesa Poirota, który oprócz swej rosnącej z dnia na dzień pychy, jest czysty, niczym łza; Tego się nie spodziewałam. Ba! Myślę wręcz, że tego nikt się nie spodziewał. A jeżeli już taki delikwent by się gdzieś znalazł, to posyłam w jego stronę pięć głębokich ukłonów podziwu, za dokonanie rzeczy (prawie) niemożliwej.
            Cóż mogę więcej rzecz? Styl pisania prosty, ale przejrzysty i przemyślany. Bohaterowie prawdziwi, dobrze wykreowani. Fabuła świetna, miejscami nawet intrygująca. A zakończenie… istne arcydzieło. Nić utkana z taką dokładnością i zapałem, że nobla, nobla proszę – dla tej niezwykle zdolnej „pajęczycy”…






Być oprawcą, czy miłosiernym samarytaninem?:


            Zło czai się w każdym z nas. Ale ile zła i nienawiści musi mieć w sobie ktoś, kto zabił – sam wymierzył sprawiedliwość, komuś, kto w jego mniemaniu na to zasłużyć. A no właśnie, czy można „zasłużyć” na śmierć? Czy można popełnić takie zło, by kara za nie kończyła się na stryczku? Albo czy można zabić „dla większego dobra”? Któż wie, któż wie…

            Jeśli świadomie podejmiemy jakąś decyzję, to na pewno zasługujemy na to, by później zmierzyć się z jej konsekwencjami. Ale czy konsekwencją morderstwa ma być nasza śmierć?  Nie sądzę. Bo w tym systemie zabrakło miejsca na drugą szanse i przebaczenie. A czy trzeba przebaczyć, czy w ogóle się da? Może istnieją zbrodnie, przestępstwa, nie do wybaczenia, ale pytanie czy warto gniewać się całe życie, choćby nasz gniew miałby być usprawiedliwiony…
            Druga kwestia jest jeszcze trudniejsza, niż pierwsza. Bowiem stawia nam pytanie, o nasz sposób postępowania. Uderza w naszą moralność, w to co uważamy za dobre i złe; tudzież: czy warto, albo jeszcze lepiej, czy należy odpowiadać przemocą na przemoc? To tak jakbyśmy w akcie zemsty za wyrządzoną nam krzywdę – dajmy na to za zamordowanie naszego przyjaciela – odpowiedzieli tym samy – również zabili niewinnego przyjaciela naszego oprawcy. A zrobiliśmy to tylko dla tego, że ktoś kiedyś wyrządził nam krzywdę, więc teraz my „musimy” odpowiedzieć dokładnie tym samy. Czy tak działa system dobra i wyższych wartości, którymi powinniśmy się kierować?
Na razie sytuacja jest w miarę prosta i klarowna – nie odpowiadaj przemocą na przemoc. Sprawa komplikuje się w momencie, w którym większość osób zauważa, że zło wyrządzone przez daną osobę, jest tak wielkie, iż bezkompromisowo zasługuje na odwet – na zatrzymanie tej lawiny ciemności, niosącej za sobą tylko mrok, bez ani jednej iskierki światła. Czy tutaj nadal działa ta chwalebna zasada miłosierdzia? Czy może obowiązują już nieco inne zasady – „dla większego dobra”? Wyobraźmy sobie taką sytuacje.
            Stoję na środku pokoju, naprzeciwko mnie stoi największy zbrodniarz tego świata, który z zimną krwią w brutalny sposób zamordować miliony niewinnych osób. Boje spojrzeć mu w oczy – bo jego spojrzenie jest mordercze. Wiem, że gdyby tylko dostał broń w swoje ręce zabiłyby mnie bez zastanowienia, tu i teraz. Jednakże sytuacja jest diametralnie inna. To ja trzymam naładowaną broń, więc to ja sprawuję nad nim władzę. Waham się. Czy mam go zabić i stać się tym samym podobną do niego, czy może darować mu życie, czyli tym samy pozwolić kolejnym niewinnym ludzie umrzeć z jego rąk? Czas biegnie nieubłaganie, a ja dalej bije się ze swoimi myślami. Tik, tak… Ja, czy on… Tik, tak… On, czy ja… Życie jest niewiarygodnie trudne, szczególnie w obliczu niemożliwych wyborów, takich, jak ten. Jeden wydawałoby się prosty ruch ręką i mogę się stać mordercą. A jeśli ten człowiek żałuje swoich czynów? Jeśli chcę się poprawić i zacząć wszystko od nowa? Czy nie warto dać mu drugą szanse? A co jeśli nie? Jeśli przysięgając dobroć, łagodność, posłuszeństwo skrzyżuję palce za swoimi plecami i wyjedzie w świat by czynić jeszcze większe zło, niż wcześniej. Co wtedy? W obliczu tego, czy nie lepiej by było po prostu go zabić – pośrednio tak na wszelki wypadek. Ale czy ludzi, choćby samego diabła, zabija się tak porostu, na wszelki wypadek, by w swym grzesznym życiu nie popełnili niewybaczalnych zbrodni? Wobec tego może było by właściwiej (i sprawiedliwiej), gdyby nas również spotkał taki los; Mam mętlik w głowie, jeszcze większy niż przedtem. W takiej sytuacji nie ma lepszego wyboru. Jest tylko zły i gorszy. Tylko który jest który? Niestety nie mogę myśleć i dumać nad tym w nieskończoność, mój więzień staje się coraz mniej cierpliwy – znudzony bezczynnym czekaniem. Wobec tego podejmuje decyzję. Stawiam ostateczną kropkę na „i”. Czy strzelam?


            Podsumowując: serdecznie zachęcam do głębszego pochylenia nad temat morderstwa i jego skutków. Co Wy byście zrobili gdybyście zostali sam, na sam z największym zbrodniarzem tego świata? Sięgnęlibyście po broń, czy po Wasze osobiste pokłady miłosierdzia?; W tych rozważaniach pomocna może okazać się powieść kryminalna „Morderstwo w Orient Expressie”, autorstwa Agaty Christie. Liczę, że ta książka okaże się dla Was interesującą, głęboką lekturą, godną przeczytania.




(To już moja druga recenzja "Morderstwa w Orient Expressie", pierwszą można znaleźć tutaj)


Komentarze