Tolkien - czyli o związku pomiędzy autorem a jego książką




Opowiedz mi historię. Jakąkolwiek, wymyśl co tylko zechcesz. Bo ja chciałbym ją posłuchać, przeczytać… Więc opowiedz mi historię; Tylko jak? Tak pisać, by zaciekawić, by wciągnąć czytelnika do swojego świata. Dla jednych sprawa jest prosta, w końcu wystarczy tylko siąść przed klawiaturom i przelać swoje myśli na papier. Nic prostszego. Tylko niestety, nie dla mnie. Bo, jak oni to robią, ci sławni pisarze? Jak to jest, że są w stanie coś wymyślić, napisać. Przecież wybujała wyobraźnia to nie wszystko. Przecież trzeba mieć jeszcze talent i predyspozycje. A jak powszechnie wiadomo, nie można mieć wszystkiego. Więc jak oni to robią?
Właśnie ten „nierozwiązalny” problem postaram się dzisiaj rozwiązać. Moim kluczem będzie biograficzny film „Tolkien”, oraz książka tego że autora pt. „Hobbit” (recenzję tej powieści możecie znaleźć tutaj). Mam nadzieję, że moja podróż w stojące na papierze słowa, okaże się dla Was ciekawa i interesująca.


Moja książka, to metafora mojego życia:    


            Jeśli zastanawialiście się kiedyś skąd pisarze czerpię inspirację do swoich powieści, to sprawa jest bardzo prosta. Nie ma głębszej, lepszej studni do czerpania pomysłów, niż życie. Wielu autorów tworzy fabułę, bohaterów na podstawie własnego doświadczenia i obserwacji. Bardzo dobrze, że wszyscy tak robią, że dają się ponieść emocjom. Bo dzięki temu napisana powieść zyskuję coś absolutnie niepowtarzalnego – duszę. Bez duszy, ani człowiek, ani żadne dzieło nie może istnieć. Dlatego „Moja książka to metafora mojego życia”. My nigdy nie będziemy wiedzieli co jest prawdą, a co fikcją w danej powieści, ponieważ analizujemy te wydarzenia bez kontekstu. W końcu nie znamy prywatnego życia autora, jego zwyczajów, myśli. Nasze przypuszczenia mogą opierać się jedynie na słowach, które do nas kieruję; na fragmencie swojej duszy, który zdecydował nam się pokazać. Więc wniosek z tego taki: czytając jakąś książką (nie ważne jakiego gatunku) jesteśmy w stanie, przy odpowiednio dobrej obserwacji, „poznać” jej autora. Bo fabuła, bohaterowie, czas, miejsce akcji, to jedno, a dusza tekstu, płynąca z oryginalnego stylu, to drugie.
            Ten nierozerwalny związek potwierdza film „Tolkien”, oraz książka „Hobbit”. Bo nie ma Bilba, Gandalfa, Smauga, bez Tolkiena, jego dzieciństwa, studiów, przyjaciół. Ta książka (oraz jego pozostałe powieści) to kwintesencja życia pisarza – myśli, refleksji, doświadczeń. Doskonale pokazują to niektóre sceny z filmu – które za chwilę omówię. Ale na początku chciałabym zwrócić Waszą uwagę na następującą rzecz: subiektywizm, choćby nie wiem jak gorszący, jest lepszy od obiektywizmu, ponieważ niesie na za sobą myśli i emocję płynące prosto z serca – a jak powszechnie wiadomo szczerość i prawda są lepsze od zakłamania i kłamstwa. Patrząc na coś obiektywnie, staramy się wziąć pod uwagę więcej, niż jeden punkt widzenia. W konsekwencji nie myślimy już tylko naszymi uczuciami, lecz również uczuciami innych, które wyimaginowaliśmy sobie. To bardzo ważne, aby zrozumieć to na tym etapie. Bo jeżeli chcemy mówić o pisaniu, to róbmy to w nieco szerszym kontekście, mówmy o tym bardziej otwarcie i nie bójmy się to tego przyznać. Ja też wyrażam tutaj moje zdanie. Ten blog właśnie dlatego powstał – abym mogła podzielić się z innymi moim przemyśleniami na temat otaczającego nas świata. Więc, przechodząc do meritum, podróż Bilba tam i z powrotem, to również historia Tolkiena, jego osobistych przygód, oraz wzlotów, i upadków.


O prologu „Hobbita” i innych powieści Tolkiena:    


            Nie znam za wielu filmów biograficznych o jakiś sławnych pisarzach, dziennikarzach, czy reporterach. To nie jest zbyt chwytliwy temat, podobanie zresztą jak sama literatura. Większość Polaków, statystycznie, w ciągu roku nie przeczyta ani jednej książki. Nie rozumiem, jak można tak konsekwentnie oddawać się pustym rozrywką i przyjemnościom, nie poświęciwszy nawet skrawki swojego cennego czasu, na jakąś pasjonującą lekturę. Przeczytać jedną książkę rocznie, to przecież żaden wyczyn… no ale nie będziemy się na ten temat rozwodzić, nie czas i miejsce na to; Więc idąc tym tropem nie trudno zauważyć, że wokaliści, czy zespoły muzyczne znacznie częściej doczekują się filmu biograficznego o swojej twórczości (chociażby „Rocketman”, czy „Bohemian Rhapsody”). Lecz pisarze również mają szanse – tylko, że muszą być bardzo, bardzo sławnymi autorami, aby jakikolwiek reżyser się nimi zainteresował (zresztą tak samo jest w przypadku muzyków, aktorów itp.). Tolkienowi udało się zdobyć serca czytelników na całym świecie; do tego dochodzą jeszcze filmy Petera Jacksona, które dodatkowo zrobiły swoje; i koniec końców powstał film „Tolkien”. Abstrahując od tego właśnie zaczęłam się zastanawiać, jak oni w ogóle stworzyli fabułę tego filmu. Bo skoro autor nie żyję, to byli pozbawieni jedynego wiarygodnego źródła (choć spoglądając na to z innej perspektywy, sama w sobie osoba autora, nie jest wcale wiarygodna). Na pewno reżyser, scenarzysta… wypili nie jedną herbatę, rozmawiając z byłymi znajomymi i przyjaciółmi Tolkiena – ale czy można ufać ich opinii? Ale to tak na marginesie.
            Tolkien urodził się w 1892 roku w Oranii (później przeprowadził się wraz z rodziną do Anglii). Miał młodszego brata, z którym po śmierci matki i ojca zamieszkał u znajomej gospodyni ojca Francisa Morgana, gdzie poznał swoją przyszłą żonę Edith. Dziewczyna zafascynowała go już od ich pierwszego spotkania – inteligentna, ładna, utalentowana pianistka, któż by się w niej nie zakochał? Tolkien już od najmłodszych lat przejawiał, rosnące z roku na rok zainteresowanie językami. Fascynowały go również stare legendy, mity i baśnie. W 1911 roku podjął studia w Oksfordzie, gdzie jeszcze bardziej pogłębiał swoją wiedzę na temat języków, szczególnie interesował się: staroangielskim, staronordyjskim, gockim, walijskim i fińskim. W czasie trwania I wojny światowej Tolkien walczył na linii frontu m.in. w bitwie nad Sommą; Później zaczął pracę w Oksfordzie, w między czasie napisał pokaźny zbiór wierszy, oraz wiele opowiadań. „Hobbit”, jego pierwsza „poważna” powieść została opublikowana w 1937 roku. Po sukcesie tej książki Tolkien stworzy trylogię „Władca Pierścieni” oraz „Silmarillion” - który został wydany po jego śmierci w 1977 roku, przez jego syna Christophera. Tolkien odszedł z tego świata 2 września w 1973 roku, dwa lata po swojej ukochanej żonie Edith. Co ciekawe na grobie małżonków oprócz ich prawdziwych imion i nazwisk, widnieją również imiona „Beren” i  „Lúthien” – jako symbol wiecznie trwającej miłości. (Źródło: Wikipedia)
            Tak oto prezentują się fakt. Film „Tolkien” nie skupia się na całym życiu pisarza, a bardziej na drodze, jaką Tolkien przeszedł do powstania „Hobbita”. Bardzo odpowiada mi ta narracja. Bo w zasadzie to jest rzecz, która mnie najbardziej interesuję – dlaczego, jak to powstało; a nie jakieś „plotki”, czy „sekrety”, które można by było pokazać. I to właśnie powinno wszystkich interesować; nie jakieś rodzinne skandale, lecz „rzeczy”, które pokazują twórczość danej osoby, odpowiadają na podstawowe pytania i zaspokajają tą kulturalną ciekawość czytelnika. Bo, na chwilę abstrahując od tego, co mnie interesuję życie rodzinne, zachowanie, jakieś gwiazdy, celebryty, jeśli nie ma ono nic wspólnego z jego twórczością? Każdy może być kimkolwiek zechce i to, że ktoś stał się sławny, wcale nie oznacza, że nie ma już prawa do żadnej prywatności – że wszyscy muszą wszystko o nim wiedzieć i cięgle zaglądać mu po dywan, jego prywatnego, osobistego życia. Ważne jest to co tworzy, daje światu, a nie to w co się ubiera, czy z kim sypia po nocach.
            Wracając do tematu. Film „Tolkien” doskonale pokazuję tę więź, pomiędzy życiem pisarza, a jego twórczością. A w procesie twórczym wszystko ma znaczenie – wychowanie, otoczenie, ludzie, książki, gazety, jakieś osobiste doświadczenia, przygody… dosłownie wszystko. Bo właśnie przez te szczególiki, z pozoru może nie ważne, kształtuje się w nas to, co w przyszłości może zaowocować świetną, klasyczną powieścią, którą ludzie z całego świata będę czytali jeszcze długo po naszej śmierci. U Tolkiena wszystko zaczęło się od jego matki – od starych opowieści, którymi raczyła go na dobranoc. Od wczesnej nauki języków (z początku łaciny i francuskiego) i zainteresowania literaturą, a także historią – bo, jak wiadomo każdy język skrywa w sobie jakąś historię, etymologię, która wyjaśnia jego pochodzenie i egzystencje. Poznanie Edith, zakochanie się w niej, również było przełomowym elementem w życiu pisarza. Później przyszedł czas studiów, jeszcze większej fascynacji językami; są takie momenty, decyzję, osoby, które dzielą nasze życie na „przed” i „po”, które sprawiają, że się zmieniamy – które jednym słowem mają na nas jakiś wpływ. Jestem przekonana, że Oksford wpłynął ogromnie na Tolkiena – ukształtował go i ostatecznie wychował. Warto by było wspomnieć jeszcze o jednym „wpływie”, który wpłynął na jego powieści chyba najbardziej. Było to bractwo, do którego należał. „Z kim się zadajesz, takim się stajesz”, mówi znane przysłowie. Tolkien zadawał się z ludźmi inteligentnymi i światłymi, którzy za pomocą swojej sztuki chcieli zmienić świat.
            Prolog, to znaczy „zapowiedź wydarzeń”, czyli swego rodzaju wstęp to czegoś większego, bardziej konkretnego, niż to co w nim opisujemy. Życie, a właściwie dzieciństwo i młodość Tolkiena nazwałam prologiem jego książki, ponieważ to co wydarzyło się w jego życiu „przed”, mało ogromny wpływ na to, co wydarzyło się „potem”.


Nieodgadniona metafora, czyli o ostatecznych porównaniach między owocem, a pracą:


            Kończąc już te długie rozważania, chciałaby ostatecznie potwierdzić tezę, którą postawiłam na samym początku; Po pierwsze miejsce akcji: Wikipedia twierdzi, że przedmieścia Birmingham, w których w latach swojej młodości mieszkał Tolkien, były dla niego późniejszą inspiracją do stworzenia Shire, czyli części jego mitycznego świata; Po drugie czas: nie ma żadnego roku, żadnej daty, którą dałoby się „przetłumaczyć” na współczesne realia i tym samym umieścić gdzieś na linii czasu prozę Tolkiena. W tym wiedzę duże podobieństwo do prastarych mitów i legend, które przecież również nie można nigdzie konkretnie „usadowić”; Po trzecie bohaterowie: zarówno w „Hobbicie”, jak i we „Władcy Pierścieni” mamy do czynienia z liczą kampanią, wybierającą się na wielką wyprawę, ku przygodzie. Czyli ogólnie rzecz biorąc Tolkien stworzył drużynę, ludzi oddanych sobie, który na dobre i na złe postanowili być razem (przynajmniej na czas wyprawy). Jestem przekonana, że autor stworzył to na podstawie swoich własnych doświadczeń w bractwie. Ponieważ Tolkien również należał do drużyny, z którą na pewno przeżył nie jedną interesującą przygodę; Po czwarte problematyka utworu, ten motyw ciągnącej się drogi, czyhających niebezpieczeństw… czy to nie doskonała peryfraza i parafraza życia każdego z nas? Przyznaję, że to „życie” zostało mocno podkoloryzowane starymi legendami i mitami, ale jednak przygoda to przygoda, a wprawa, to wyprawa.


            Mam nadzieję, że dobrze udało mi się udowodnić postawioną tezę; Już ostatecznie reasumując: pamiętajcie o jednym pisarz - książka, książka – pisarz, to doskonałe synonimy i, paradoksalnie, antonimy, które doskonale się nawzajem uzupełniają. 




Komentarze