Skoro ptaki czynią słońce - wiara jak Gwiazda Największa, dodaje ciepła i rozświetla mrok



            Na wyspie małej, to zaledwie skrawek świata, toczy się życie. Raczej spokojne, choć od czasu do czasu zdarzają się różne „rewelacje”. Bo to kogoś huragan zmiecie, zamarznie zimą, kiedy na dworze jest nieprzyjemnie, albo po prostu umrze ze starości, czy też od naprzykrzających się ciągle turystów; Zdaje się, że ludzie tam żyją bliżej natury. Są od niej bardziej uzależnieni, pracują i odpoczywają według jej rozkazów. A owa natura choć bywa brutalna, ostra, bezlitosna, niczym brzytwa, zazwyczaj jest spokojna, ugodowa, ze skłonnością do kompromisu. Wydawać by się mogło, że teren jest trudny, z mnóstwem kamieni i wysokich pagórków, które nie sprzyjają uprawie. W rzeczywistości jednak wyspa jest niebywale piękna – a to po stokroć wynagradza wszelkie trudności… Woda ma tam różne odcienie. Czasem błękitna, przejrzysta, innym zaś razem mętna i ciemna, niedostępna ani dla oka, ani dla czegokolwiek innego. Wszystko zależy od słońca, które raz świeci niemiłosiernie, sprawiając że woda iskrzy się, jakoby miała w sobie tysiące maleńkich kryształów odbijających światło; a gdy go nie ma, gdy szare chmury przysłaniają niebo, woda staje się równie szara i bezbarwna, co one. To samo dotyczy trawy, soczystej, dojrzałej, albo ponurej, ciemnej, wyblakłej tak, że nawet owce pasące się na pastwiskach nie chcą jej jeść. Jedynie drzewa ciągle wydają się takie same: wysokie iglaste, albo z liśćmi zwisającymi posępnie w dół pod swoim ciężarem. Dodam jeszcze, że owe pagórki o których wspomniałam już wcześniej, nie są bynajmniej zwykłymi pagórkami – co to, to nie! One są na pagórki za wysokie, za duże i zbyt nieregularne. Bo gdyby się chciało wspiąć na tą górę, to trzeba mieć w sobie wiele cierpliwości, wytrwałości, a także hartu ducha – gwarantuję, to niebagatelny wysiłek, któremu towarzyszy głośne spanie i złorzeczenie, ale jak się już na górę dotrze, to cóż czeka nas nagroda: widoki nieziemskie. A zwłaszcza jeśli jest dobra pogoda i słoneczko przygrzewa. Wtedy to ze szczytu można podziwiać rozległą przestrzeń: na wprost morze otwarte z horyzontem dalekim, lekko zaokrąglonym; po prawej wybrzeże skaliste i nierówne miejscami, ale piękne, szczególnie na dole bo tam duże fale z niezwykła fantazją rozbijają się o skały; a za nami wyspa, sam jej środek, czyli maleńkie domki, które z tej odległości wyglądają jak kolorowe plamy rzucone mimochodem na płótno w nierównych odstępach; ponadto jeszcze więcej pagórków wysokich, pokrytych lasem, gdzieniegdzie niestety wyciętym; natomiast na lewo ciągną się wyspy, małe i duże, niektóre wręcz bliźniaczo podobne do naszej; gdy zaś spojrzymy w dół zobaczymy przepaść, stromą, niebezpieczną. Stoimy na krawędzi, więc tylko jeden krok dzieli nas od nieprzyjemnego „lotu”. Broń Boże, abyśmy tylko nie chcieli pójść na przód, bo w tej chwili szybko stoczylibyśmy się spadając.
            Ale jak tam się żyję? Dobrze, źle, a może nawet i lepiej? To zależy kiedy i kogo zapytasz. Jedni zapewne powiedzą Ci, że życie jest piękne i żyje się im cudownie. Drudzy zasmuceni, pełni trosk, pokręcą tylko głowami z rezygnacją. A jeszcze inny powiedzą: nie ważne gdzie byś mieszkał, czy tu czy na księżycu, wszędzie jest tak samo. I wiesz co Ci powiem? Ano, że wszyscy bez wyjątku mają racę. To prawda życie jest piękne. Ale prawdą jest też to, że czasem przygnębia i daje w kość. A te dwa oblicza życia możemy spotkać wszędzie, na każdej wyspie, w każdym mieście i niezależnie od tego jakbyśmy się starali, zawsze po dniu nastanie noc, a po nocy będzie dzień – tak po prostu, bo tak chce Matka Natura; A jednak kiedy mieszka się w dużym mieście, to trudniej o spokój, wewnętrzną harmonie niźli jeśliby się było na odludzi prawie samotnie wśród traw wysokich i morza szumiącego w oddali. Tu czas płynie innym rytmem, wyznaczają go pory roku, dnia… czasem jakoby stoi w miejscu, nie zmienia się, po prostu trwa zahibernowany. Na wyspie ludzie żyją prosto, utrzymują się głównie z rybołówstwa, hodowli, górnictwa, a także handlu z „Wielkim Lądem”. Turystyka w tej części świata nie jest jeszcze, aż tak dobrze rozwinięta, jak na przykład na innych wyspach, położonych bardziej na południu, gdzie klimat jest cieplejszy, bardziej przyjazny dla wymagających urlopowiczów; I taka właśnie jest ta wyspa. Czy piękna? Niewątpliwie. Wyjątkowa? Jak każda. A może także wspaniała w środku, tak mentalnie bez skazy? Cóż… o tym już musicie przekonać się sami.

„Zamknięcie lata” – czyli o błogim spokoju i refleksji na temat  życia:

            Górnicy z Nowej Szkocji nie mieli „łatwego” życia. Zresztą wszyscy górnicy nie mają… Zamknięci od świata przez kilometry węgla są uwięzieni w niebezpieczne podziemnej klatce, w której czai się tykająca bomba, która może w każdej chwili wybuchnąć. I tak w tej ciasnocie pracują, przez wiele godzin, bez słońca, zdani tylko i wyłącznie na siebie i swoim towarzyszy. Nic więc dziwnego, że kiedy już wychodzą na powierzchnie, to spędzają jak najwięcej czasu na świeżym powietrzu w promieniach ciepłego słońca; wygrzewają się, niczym lemury, leżąc bezczynnie na bezludnej plaży i popijając zimnej drinki. I to jest życie, powiecie. Tylko że to tylko jedna strona medalu, bo druga znajduje się tam w dole, wśród ciemności, ciasnoty i gruzu, a to już… nie tak optymistyczna perspektywa.
            W tym oto klimacie zaczyna się książka Alistaira MacLeoda „Skoro ptaki czynią słońce”. Główny bohater opowiadania jest górnikiem, który wraz ze swoją ekipą odpoczywa na pięknym nowo szkockim wybrzeżu, przed nadejściem kolejnego sezonu „podziemnych zmagań”. Mężczyzna opowiada o niebezpiecznej pracy w kopalni, a także o śmierci, która nieodłącznie towarzyszu mu za każdym razem kiedy tylko zjeżdża w dół. Stawia również tezę, że wszyscy w pewien (swój własny indywidualny) sposób muszą zmagać się z samotnością, niezależnie gdzie są i jaki zawód wykonują – samotność (niezrozumienie, a przynajmniej nie w pełni) dotyczy nas wszystkich, bez wyjątku. Bo tak jak każdy z nas jest równy w stosunku do śmierci, tak też dotyka go „jakieś” oblicze samotności, które objawia się na różne sposoby, ale jednak gdzieś jest obecne, tak samo jak śmierć wisi nad nami i czeka na odpowiedni moment, by spaść z wielkim hukiem i przewrócić nasze życie do góry nogami. Ale koniec końców żyć trzeba. Wyjechać z jednej wyspy na drugą. Udać się w podróż w poszukiwaniu nocy, by w końcu odnaleźć dzień – czyli swoisty, nieodkryty cel, do którego nieświadomie podążamy, nawet wtedy kiedy wydaje nam się, że zboczyliśmy z drogi i błądzimy gdzieś tam, gdzie nie powinno nas być; (Słowo „każdy” jest bardzo zobowiązujące, bo trzeba mieć w sobie dużo pewności, aby go użyć. Dlatego też do zdania podsumowującego dodam „chyba”, aby jednak nie kłamać i mówić to co prawdziwe, realne.) Ale chyba każdy z nas ma swoją Afrykę, do której wcześniej czy później musi pojechać – bo natura nie przewiduję żadnych wyjątków.

„Wszystko ma swój czas” – czyli o tym co nadejść musi, ale dopiero w odpowiednim czasie:

            Zimą świat jest inny, niż latem. Rzeczywistość, którą znaliśmy z upalnych dni, kiedy to leniwie wylegiwaliśmy się wśród wysokich traw, nagle przykrył biały puch, przez co wszystko wydaje się inne niż było; zimniejsze, twardsze, ale też pięknie iskrzące się w blasku popołudniowego słońca, które czasem wyjrzy za ciemnych chmur. W ten zimowy czas kto tylko może ogrzewa się przy kominku, podziwia ogień tańczący wesoło i stare się pogłębić swoje relacje z bliskimi, bo paradoksalnie zimno ociepla ludzie serca, a przynajmniej zmusza ich do zapalenia zbawiennej świecy. Zdaje się też, że wtedy dni, choć krótsze, wloką się w nieskończoność. Szczególnie wtedy, kiedy czekamy na Pierwszą Gwiazdkę, która uparcie nie chcę nadejść (a może to my jesteśmy niecierpliwi?). Najbardziej najmłodsi, zdaje się jeszcze niewprawieni w ciągłym czekaniu, tąpią głośno nogami z niecierpliwienia; Ale tupią również z nadzieją i dziecięcą wiarą w Świętego Mikołaja, oraz magię świąt. Temu pięknemu czekaniu towarzyszy niepewność . Niepewność czy mają racę w swoich przypuszczeniach (jakoby rzekomy Mikołaj nigdy nie istniał), czy może mylą się – o czym marzą skrycie; Jednak Boże Narodzenie w końcu nadchodzi, wraz z prawdą, okrutną, ale jedyną. To smutne, że beztroskie dzieciństwo kiedyś się kończy. Nie raz chciałoby się w nieskończoność ciągnąć tę sielankę – niemożliwą na dłuższą metę. A jednak jest w tym coś pokrzepiającego – nadzieja na rozwój, wzrost w dobrym kierunku. Bo wszystko ma swój czas…

„Dostrajanie ideału” – czyli o domu na szczycie wzgórza:

Na szczycie wzgórza stoi dom. Wydaje się samotny pośród tej ogromnej przestrzeni. Nic nie chroni go od zimnego wiatru, który zdaje się nie raz silniejszy od niego. A jednak dom stoi. Wybudowany własnoręcznie przez dwie pary rąk nie bojących się ciężkiej pracy. Wydaje się od cięty od reszty świata – nic bardziej mylnego, bo dla mieszkańców ów domostwa jest całym światem, a w zasadzie jego centrum, które tętni życiem, nawet w nocy, kiedy to na dole wszyscy już dawno śpią. Przyznaję: nie jest to najpiękniejszy dom, jaki widziałam. To prawda, jest wyjątkowy, w końcu znajduję się na szczycie wzgórza, więc już z daleka rzuca się w oczy. Jednak jego mieszkańcy żyją zwyczajnie, a przynajmniej tak zwyczajnie i prosto, jak żyło się kiedyś. Oni polegają bardziej na sobie nawzajem, niźli na nowoczesnych technologiach, które co raz bardziej wkradają się do życia „bezbronnych” ludzi na dole. To ciekawe, że do szczęścia potrzeba im tak niewiele. Dla niejednego byłoby to za mało – i to stanowczo. Im jednak wystarcza, bo zostali zbudowani na trwałych fundamentach, zupełnie jak ich dom stojący samotnie na wzgórzu. Czy mają kontakt z tymi na dole? Owszem, mają, ale stosunkowo niewielki, bo przecież mieszkają na górze, jakoby odcięci. Za to są bliżej nieba, natury i tego co najważniejsze. Podtrzymują tradycję. Śpiewają czystym, mocnym głosem długie pieśni po gaelicku. Zdaje się, że znają na pamięć nie tylko ich słowa, ale również znaczenie, które wydaje się najważniejsze wśród tych wszystkich elementów. Niekiedy mają do czynienie ze wścibskimi badaczami folkloru – ludźmi mądrymi, choć pozbawionymi wewnętrznej finezji. Bo oni są wierni tradycji nie po to, by stać się kimś wyjątkowym, ale po to by żyć zgodnie z własną naturą. Natura ich i ich przodków, którzy zakorzenieni w owej kulturze przetrwali tak długo. Dlaczego więc mieliby przestać śpiewać gaelickie pieśni? Wyprowadzić się na dół, do „szarańczy”? A to wszystko tylko po to, by nadążyć za zmieniającym się światem. Oni uważają, że są w życiu wyższe wartości, niż nowoczesność, czy postępowość. Oni chcą żyć na górze, świadomie odcięci. I chyba mają oni rację, bo jak na moje oko wydają się szczęśliwsi – razem z tym swoim gaelickim językiem i domem wybudowanym na wzgórzu.


            Och, jakże było mi przyjemnie choć przez chwilę myśleć, że ptaki czynią słońce. Alistair MacLeod w piękny, refleksyjny sposób opisuję życie górników i rybaków z Nowej Szkocji – czyli z zachwycającego kanadyjskiego świata, gdzie tak jak wszędzie zdarzyć się może wszystko.           



Komentarze