Pamiętam jak leżałam wśród wysokich trwa, bezczynnie.
Wpatrywałam się w niebo i liczyłam tańczące na nim obłoki – tak po prostu z
braku innego zajęcia. Rozmyślałam wtedy o dniach, które miały niebawem nadejść.
Planowałam przyszłość, przecież niezaplanowaną. Miałam nadzieję na wiele
rzeczy, przede wszystkim na to, że starczy mi sił, by wytrwać do końca.
Wiedziałam prawie o wszystkich. Znałam w teorii cały świat. To było dla mnie
oczywiste, że słowo „trud” i trud ten prawdziwy nie mają ze sobą związku prawie
wcale. Dobrze mi było tak marzyć wśród wysokich traw, tym bardziej, iż słońce
świeciło wysoko, ogrzewając mnie swym delikatnym blaskiem. Szczerze mówiąc w tamtej
chwili nudziłam się odrobinę. Wcześniej czasu miałam aż nadto, by choć w małym
stopniu zrobić to, co sobie skrupulatnie zaplanowałam. Więc doskwierało mi
letnie rozleniwienie, charakterystyczne dla wszystkich tych, co przez dziesięć
miesięcy w roku uczą się wytrwale; Przy końcu nauki z rosnącym zniecierpliwieniem
cieka się na pożądane chwilę bezczynności. Kiedy to nic, ani nikt nie będzie
zawracał nam głowy nieproszony, a my będziemy mogli w spokoju oddać się ważnym
czynnością, które zasługują na uwagę. Czas ten w końcu nadchodzi – witamy go
fajerwerkami puszczanymi w niebo oraz szerokimi uśmiechami na twarzy, którego
nie sposób zastąpić czymkolwiek innym. Cieszą nas te chwilę bezczynności, lecz
tylko przez kilkanaście pierwszych dni, później zaczynamy wzdychać ze
zrezygnowaniem wpatrując się w powolne cykanie zegara. Zaczynamy coś robić,
snuć plany, marzyć… Wtedy też postanawiamy sobie wiele, obiecujemy poprawę. Jak
prosto jest przysięgać w cieniu drzew, wydychając słodkawy zapach sielskiego
powietrze, a jak trudno dotrzymać owej obietnicy, kiedy to smugi czarnego dymu
wchodzą nam w oczy, a czas płynie nieubłaganie – wciąż do przody, bez żadnej
przerwy.
Obserwowanie
świata dostarcza wiele inspiracji. Czasami trudno nawet powiedzieć co jest w
nim ciekawsze: ludzie, czy może wszystko po za nimi. Pewne jest jedno: wysokie
trawy muszą zostać ścięte; antonimy dochodzą do głosu. Wszystko się zmienia z
nastaniem jednej godziny. Ten nasz świat jakoś ewoluuję – gwałtownie przyspiesza,
jakby nagromadził w sobie ukrytą moc, którą musi teraz z siebie uwolnić. Ludzie
zaczynają biec, chyba wszyscy zapisali się do tego wielkiego maratonu, który
ogłosili niedawno. Czy chcę być pierwsza? Myślę, że każdy chcę. Nie jestem
jedyna w swych dążeniach. Droga na metę jest trudna, pełna przeszkód
zbeszczeszczających ludzką naturę. Gdzieś po piętnastym ostrym zakręcie rodzi
się w mojej głowie jedno proste pytanie: Czy watro? Albo w zasadzie po co ja w
ogóle biegnę? Dlaczego zapisałam się na ten maraton? Czyżby nagroda była taka oszałamiająca?
Może chciałam coś stracić, zapomnieć po drodze? Sama już nie pamiętam. To jest
chyba w tym najgorsze: świadomość, że nie wiem po co tak szybko biegnę.
Doskonale pamiętam
chwilę, w których się gubię, choć szczerze mówiąc wolałabym o nich zapomnieć.
To moje mroczne dni słabości. Momenty, gdzie „ja” gdzieś znika. Zaczyna bawić
się ze mną w chowanego, choć nawet wcześniej nie ustaliłyśmy zasad gry. Później
nie wiem, gdzie mam jej szukać. W końcu świat jest taki wielki, a możliwości
niemalże nieograniczone. Znam tych, którzy do dziś się bawią. Szukają
bezskutecznie. Oni jeszcze sobie jakoś radzą. Gorzej mają ci, co szukać
przestali – grę przegrali i zdecydowali się na kupienie jednostronnego biletu
do piekła – to był ich koniec z wielkim skandalem puszczonym jeszcze na odchodnym,
tuż po napisach końcowych (dobrze, że jest niewielu co dotrwało to tego momentu
bez zbędnego przewijania).
Wiem, że
czasem się niechęcę. Że rzeczywistość przygniata swoim ciężarem. Cóż trudno,
takie jest życie, co zrobić? Umierać od razu? Szkodo by było, życie w końcu nie
składa się z tylko z nocy, którą zazwyczaj przesypia się nieświadomie; Dobrze
jest podnieść się po takiej porażce, to dodaje sił na dalszą drogę. Ale jaką drogę?
Bynajmniej nie mowa tu o maratonie – broń Boże! Mam namyśli drogę życia, tę po
której wszyscy kroczą bez wcześniejszych zapisów. Co ciekawe niektórzy nadal
nie zauważyli różnicy pomiędzy tymi dwoma trasami – nadal biegną, choć
ostrzegałam ich wcześniej. A niej se lecą! Co mogę za to, że uszu nie myją?
Jeśli tak bardzo im zależy na szybkim pokonaniu trasy, to proszę bardzo!
Biegnijcie i krzyżyk na drogę. Ja tam osobiście wolę iść spokojnie spacerowym
krokiem i napawać się po drodze zapierającymi dech w piersiach widokami, które
przecież można łatwo przegapić.
„Rozmowa”
Widziałeś ten zachwycający wschód słońca?
Nie wtedy spałem. Musiałem odespać zarwane noce.
To może zauważyłeś piękny obłok niebieski w kształcie tykającego
zegara?
Zegar widziałem tylko w pracy; tyka nieustannie, przypomina
o swej obecności.
Żałuj, że ominęło Cię tak wiele niezapomnianych wspomnień.
Ale nic straconego, póki jeszcze żyjemy.
Więc może jurto wstaniesz ze mną o świcie, by podziwiać
piękno natury w ciszy poranka?
Przykro mi, ale wyjeżdżam w celach służbowych.
To innym razem?
Chętnie.
Kiedy, pojutrze?
Niestety wyjazd wciąż trwa.
A za tydzień?
Głupia sprawa… Córa ma urodziny, tak się składa, że osiemnaste.
Będziemy balowali do rana. Chyba rozumiesz?
Ależ naturalnie. Czasu mamy aż nadto – jeszcze; Najlepiej
powiedz, kiedy Tobie najbardziej odpowiada?
Cóż… /przerzuca na raz kilka kartek kalendarza/ Tak za trzy
miesiące mam wolne popołudnie. Co Ty na to?
Chciałem spędzić z Tobą wschód słońca. Słońce wschodzi o
świcie, nie popołudniu.
No tak, wybacz…
/po dłuższej chwili milczenia/
To jak?
Co jak?
Kiedy masz wolny poranek?
/ponowne przerzucanie kartek, tym razem strony przewracają się
dalej i w szybszym tempie/ Dokładnie za pół roku /powiedział bardzo z siebie zadowolony/
Ach…
Co się stało?
Za pół roku to mi nie pasuję.
A dlaczego?
Za pół roku mnie już nie będzie. Opuszczam ten świat
bezpowrotnie.
Skąd wiesz?
Bo słucham swojej duszy i opiekuję się sobą. To mi daje
dużą wiedzę;
Tak mi przykro, że nie udało nam się razem zobaczyć wschodu
słońca.
A dlaczego? Przecież nie chciałeś?
Jak to nie chciałem?! Nie widzisz, że jestem bardzo zajęty?
Mogłeś zmienić plany.
/popatrzył na niego zdziwionym wzrokiem/
Albo i nie /dodał rozmówca smutno i oddalił się, dodając
jeszcze na odchodnym:/
Czas kiedyś po Ciebie przyjdzie, a Ty nie będziesz
przygotowany. Zaskoczy Cię, wiesz o tym?
Tak, ale do tego jeszcze daleko. Tyle rzeczy muszę zrobić…
Tak, mam jeszcze czas.
Komentarze
Prześlij komentarz