Śmiech, podobnie jak ludzka dobroć jest rzeczą zaraźliwą.
Nie sposób nie brać dobrego przykładu od ludzi, którzy aż promienieją
wewnętrzną radością i szczęściem; „Hej ludzie idą święta, świeci gwiazda
uśmiechnięta …” śpiewa w swojej piosence Varius Manx. Dobrze się skała, bo Boże
Narodzenie to wyjątkowy czas w roku, w którym najbardziej można odczuć magię –
mocne postanowienie poprawy, chęć zmiany na lepsze, pod wpływem chwilowej
skruchy serca, zauważenia co tak naprawdę jest w życiu najważniejsze. Ale święta
są tutaj, w każdym z nas, niezależnie od pory roku. Słyszysz czasem drobny
głosik, który dobrze radzi? Czy nie masz chęci od czasu do czasu porzucić swoje
obowiązki i spotkać się z dawno zapomnianym przyjacielem? Albo jest w Tobie
pragnienie harmonii, życia w zgodzie z drugim człowiekiem, bez niepotrzebnego
darcia kotów? To właśnie owa magia, która napełnia nas wtedy, gdy jej szukamy,
lub gdy jej potrzebujemy.
Nieśmiertelna
opowieść o trzech duchach:
Święta, czyli to co przeszkadza – to ciężar, od
którego każdego roku pragnę się uwolnić. Bzdura! To wszystko jedna wielka
bzdura! Bo kto niby wymyślił święta? Zapewne biedaki, niedobitki. Ktoś kto
chciał wyżebrać dodatkową kromkę chleba. A ja nie dam, na żadne święta nawet
maleńkiego okruszka! Czy mało jest więzień? Lub czy domów pracy naraz zabrakło?
Nie? To dlaczego te niedorajdy pałętają mi się jeszcze pod nogami? Zmiatać mi
stąd! Moje pieniądze. Och moje pieniądze. Wszyscy by je chcieli. Oj nie
zaprzeczaj, przecież widzę tę pożądliwość mamony ukrytą w Twoich ciemnych
oczach. Jam głupi nie jest. Co to, to nie! Przychodzą i żebrzą, bo Boże
Narodzenie się zbliża. A po cóż to komu? Przecież to mnie nie wzbogaci.
Brednie. Powiadam, brednie to.
A jednak, choć niektórzy wątpią, że serce z
kamienia można złamać – jakoby rozmiękczyć – to, jak wskazuje przypadek, jest
to możliwe. Bo prawdą jest, iż lód pod wpływem ciepła topnieje. Tak więc
skąpstwo, niczym uciążliwe chwasty da się wyplenić. Przyznaję, trudne to
zadanie – chwasty rosną z niebywałą szybkością i intensywnością. Zerwiesz
garść, a tu proszę po dwóch dniach dwie garście tego „czegoś” wyrosną, od tak!
Nawet woda, czy słońce nie są im potrzebne do rośnięcia. Takie to z nich
paskudztwa, byle co do gęby włożą i już do góry. A to przecie trzeba jeść
mądrze, z głową, by stać się kimś mądrym z należytym wykształceniem; Wracając
do przypadku uciążliwego. Mówisz, że święta to bzdura? Czyś Ty nazwał
bezinteresowną pomoc bliźniemu bzdurą? Czy dla Ciebie uroczysta kolacja przy
wigilijnym stole nie jest warta choć krzty zachodu? Ach, bo pieniądze… Zastanów
się dobrze na cóż Ci to bogactwo? Gdzie doprowadzi Cię ten Twój niezrównany
egoizm? Do grobu! Mówię, do grobu, przecie to oczywiste, że w czarnym grobie w
czarną noc, jak ta wylądujesz. A późnie to bedzie krzyczeć i płakać, i wołać i
błagać – ja na to nic, niewzruszona, bo jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie… Widzę, że
na nic się moje paplanie zdało, tyko mi od tego w gardzie zaschło; Więc trza
pokazać. Za rączkę chwycić, ku światłości poprowadzić. Do tego trzy duchy so
potrzeba. A je to po kolei: Duch Zgody, Prawdy i Konsekwencji. Po nich to żaden
już niewzruszony nie pozostanie…
Gdzieś w
środku, w nocy zmiana się w sercu zimnym dokonała. Przyszła i lód stopiła. Choć
wydaje się to niemożliwe, to jednak gwarantuję - jest prawdziwe. Może w
rzeczywistości nikt w kilka godzin
rozumu nie pozjada, to jednak skazywać go na wieczne skreślenie przez
parę (wiele!) występków dokonanych, było by wielką niesprawiedliwością – i to
dla każdego, nawet dla ciężkich przestępców z występkami wieloma. Zaznaczyć
należy, że zmienić się może każdy, więc każdy też szansę takową powinien
dostać… Prawdą jest, iż nie mamy tak długich łańcuchów jak Scrooge (chyba), z
racji tego na wizytę gości z zaświatów nie zasługujemy – i bardzo dobrze, bo
bym pewno na zawał zaszła, gdyby to tak nagle w noc ciemną ktoś by się w moim
pokoju objawił i spokoju mego by mnie pozbawił!
Last Christmas spędzone razem z Emili Clarke i Henrym
Goldingiem:
Last Christmas
I gave you my heart
But the very next day
You gave it away
This year
To save me from tears
I'll give it to someone special[1]
I gave you my heart
But the very next day
You gave it away
This year
To save me from tears
I'll give it to someone special[1]
Zabrali
mi serce. Po prostu wyciągnęli je z mojej piersi. Zrobili to, bo było chore, bo
do niczego się już nie nadawało. A przecież nie byłam taki złym człowiekiem.
Więc czym zasłużyłam na to, by zabrali mi część mojego jestestwa? Najwyraźniej.
TO stało się rok temu, w zeszłe święta. Od tamtej pory stałam się zupełnie
innym człowiekiem; inne serce – inna dusza.
„Zależność”
Straciłam to,
Co było dla mnie najcenniejsze
- serce
Ono zawsze biło,
Nawet wtedy gdy spałam
Ono zawsze pocieszyło,
Nawet wtedy gdy ratunku nie było
Ono zawsze było moje,
Stworzone przeze mnie
Straciłam je
Straciłam moje talenty
Straciłam empatię, która była mi bliska
Straciłam zdolność tworzenia
Straciłam siebie
Straciłam swoją duszę,
Tak samo jak straciłam serce
A to wszystko przez kogo?
Przeze mnie?
Jeśli
istnieją w życiu przypadki (może jest tylko przeznaczenie), to twierdzę że
zupełnie przypadkowo zobaczyłam „Last Christmas”, film inspirowany muzyką
Georga Michaela. A jednak, choćbym chciała wyprzeć go ze swojej pamięci, to
jednak nie mogę, ponieważ stał się on dla mnie pretekstem do kilku refleksji.
Chociażby na temat „wprowadzania się” w klimat Bożego Narodzenia, fundowania
sobie wizualnej (czasami i duchowej) przystawki – dla pobudzenia apetytu – oraz
tego całego obrazu o ludzkiej bezinteresowności, a także obowiązku aby być
dobrym (chyba wystarczy raz do roku przy rodzinnym łamaniu się opłatkiem
przypomnieć sobie o istnieniu miłosierdzia?).
Kolorowe
lampki, pieczenie pierniczków i skarpety wiszące na kominku:
Tradycja.
Piękne słowo, które przywodzi nam na myśl zapach smażonego karpia, oraz aromat
pieczonych pierniczków. Powtarzanie corocznych rytuałów daję nam poczucie
bezpieczeństwa, czegoś co zostało już odgórnie zaplanowane i powinno się
wydarzyć według dobrze znanego nam schematu. Pośrednio stąd wziął się
świąteczny perfekcjonizm – w końcu nikt z nas nie chcę mieć gorszych świąt niż
ostatnio, prawda? A jednak to trochę sprawiło, że zamknęliśmy się w szklanej
bańce, takiej ozdobnej kuli ze sztucznym śniegiem sypiącym się z góry na dół. Bo
kto mi powie, że „Kevin sam w domu” to najlepszy, najzabawniejszy film, jaki
widzieliście w swoim życiu? Lecz pomimo to co roku o godzinie dwudziestej
włączamy telewizory i śmiejemy się tak głośno i radośnie, jak robiliśmy to rok
temu. Jak słusznie zauważyła Katarzyna Czajka-Kominiarczuk nikt nie ogląda Kevina,
a przynajmniej nie robi tego tak „naprawdę”. Na dowód tego niech się zgłosi
ten, co podczas seansu w wigilijny wieczór (lub w bożonarodzeniowe popołudnie)
analizuję charaktery głównych bohaterów, zastanawia się dlaczego Kevin wywodzi
się z bogatszej warstwy klasy średniej, lub dlaczego po raz kolejny
przedstawiony jest stereotyp niedogadującego się ze sobą rodzeństwa? Myślę, że
większość osób nie zaprząta sobie głowy taką analizą. A jednak kiedy oglądamy
jakieś kinematograficzne dzieło, to często rozkładamy jego poszczególne
elementy na czynniki pierwsze. To podkreśla tezę „nie oglądania” „Kevina samego
w domu” (bądź w Nowym Jorku, bądź w jakimkolwiek jeszcze innym miejscu na
Ziemi, w którym jest zdany na swoją łaskę i niełaskę). Ten film to element
kilkuletniej tradycji; w wigilijny wieczór nie ważne jest dla nas co oglądamy,
lecz z kim to robimy i w jakich okolicznościach, więc najczęściej nie
przeszkadza nam fakt, że dosłownie znamy scenariusz na pamięć i że za rok
(jeśli dożyjemy) znowu zasiądziemy przed telewizory by wspólnie zaśmiewać się
do łez, kiedy to niespodziewanie na Marva spada żelazko, które teoretycznie
powinno go uśmiercić.
Kevin to
jedynie wierzchołek góry lodowej, bowiem w prawdziwe zdziwienie powinno
wprowadzać nas samo przygotowanie do świąt. Wieszanie kolorowych lampeczek – bo
ładne. Pieczenie pierniczków – bo smaczne. Strojenie bożonarodzeniowej choinki
– ej jak to święta bez choinki? I nareszcie, oglądanie przewidywalnych
świątecznych opowieści, które zawsze kończą się tak samo (mowa tu o komediach –
np. „Wesołych Świąt” – lub komediach romantycznych – np. „To właśnie miłość”).
Dlaczego tego potrzebujemy? Odpowiedź jest prosta: święta to magiczny czas i
robimy wszystko aby tę magię w jakiś sposób przedłużyć (chociażby
jedząc/szykując naście potraw na wigilię – gdybyśmy jedli tylko barszcz i
karpia wspaniała wieczerza trwałaby zdecydowanie krócej). Bożonarodzeniowe filmy
dają też nam nadzieję, właśnie na istnienie tej magii. Skoro na dużym ekranie
ludzi potrafią sobie bezinteresownie pomagać, to dlaczego nie mogliby tego
zrobić w rzeczywistości? Cóż, życie to nie bajka… Może to niepotrzebne,
nierealne i niewartościowe, a jednak sprawia nam radość. Aż można by się
zdziwić, że tak błahe sprawy mogą wywołać w nas tak wielkie szczęście. A jednak
nie wszystko „co się świeci” musi wiązać się z uosobieniem irracjonalizmu –
doprawy, pocieszające.
[1] Fragment
piosenki „Last Christmas” stworzonej przez Georga Michaela.
W
duchu Charlesa Dickensa nieś pomoc dla ubogich!:
Jak to
jest możliwe, że gdy ja mam wszystko inni cierpią niedostatek? Czyżby nasz
Stwórca nie był tak sprawiedliwi, jak go piszą? Albo to oni, ci nędzarze i biedacy
zasłużyli sobie na taki los?
W miastach
dużych, ogromnych niczym pół świata, pokrytych czarnym dymem wydobywającym się
z fabrycznych kominów nie sposób wzroku oderwać od przerażającego dualizmu:
bogactwa i biedy. Tak więc krocząc po nierównej drodze nie raz natknęłam się
zarówno na domy opływające w złoto, jak
i te nędzne, chłodne ledwo trzymające się całości. Widziałam ludzi odzianych w
bogate szaty: panów w cylindrach czarnych, lśniących, niczym gwiazdy na niebie,
a kobiety w sukniach z bufiastymi rękawami, białymi rękawiczkami i zgrabną
parasoleczką chroniącą ich delikatne twarzyczki od nadmiaru promieni
słonecznych. Wydawać by się mogło, że oni to mają życie: ciągle tylko bankiety,
teatry, opery, a jak nie opery to teatry, bankiety… Owszem widuję takich
jednych, uśmiechniętych zawsze szczerze. Co do nich to żadnej wątpliwości nie
mam: bogaci, ale mądrzy – mądrzy życiowo! Oto co! Bo na co się komu zda
intelekt, jak wyrostek-inteligent-wielki wyrośnie na ślepego dżentelmena? Takich
to nikomu na tym świecie nie potrzeba! Wracając… Za nich, za tę szczęśliwą parę
poręczyć mogę, ale inni… to tylko uśmiech zdrady. Com myślę, że yno intrygi im
w głowach. Intrygi ukryte pod tym wesołym uśmieszkiem. Co poniektórym wydaje
się jeszcze, iż problemów po stokroć mają, a tym samym bzdura! Bo skoro do gęby
ma co włożyć, to problemów nima; Bliżej jest mi do tych drugich, tych co na
świecie jest jak szarańczy z Ewangelii, choć zaznaczam, że szarańczą oni wcale
nie są. Ubrani są… we wszystko co im się tylko do rąk napatoczy. Ciężki jest
los tych, co domów swych nie mają. Gdy na dworze zimno, gdy północny wiatr
świszczy groźnie, my bezpiecznie przy kominku, a oni marzną w ciszy. A tym smutniejsze
ich życie się staje z nastaniem świąt, których dla nich nie ma wcale. Kiedyś to
był zwykły dzień powszedni, może z wyjątkiem wolnego wieczora, który rzadko co
się zdarzał. Oprócz tego, stawa taka co zwykle, czyli nic, albo jego marna
odmiana. W tym czasie samym wszyscy co choc trochę grosza przy duszy mieli,
ucztowali, balowali, im więcej tym było im weselej. Jakoś tak te barany nie
pomyślały (lub zwyczajnie z lenistwa pomyśleć nie chciały), żeby co nieco ze
swej kieszeni złota „ukrzytnąć” i innym dać w darze. Zapoczątkował to taki
jeden Anglik wywodzący się z tejże szarańczy. On to pisał prawdziwie: o biedzie
i życiu, które jest marne (bo bieda) a jednak wesołe (bo przecie to życie). Tak
więc on, oraz jego gromadka (a spora, bo aś dziesięciu w niej było) taką tezę
postawiła: Boże Narodzenie to czas wesoły, w którym należy wspomóc bliźniego.
Zastrzegam, że dla nich (och jakże wspaniała, pełna życzliwości i nadziei to
była grupka) Boże Narodzenie trwało rok cały, czy to w Wielkanoc, czy dzień
zwyczajny, taki to szarawy, kiedy pada straszliwie, a ciemne chmury i mgła
spowiją okolicę.
Choć
opowieść to żadna nie była to i tak morał zawiera, oraz pewną pointę. Święta,
czyli jedna wielka tradycja na jednej wielkiej tradycji zbudowana, to czas
radości przede wszystkim tej bezinteresownej, która powinna trwać, trwać… i na
którą, choć jest ona niewytłomaczona, w nas zakorzeniona, czekamy rok
cały.
Komentarze
Prześlij komentarz