W czarnej dziurze otoczonej ze wszystkich stron ciemnością
nieprzeniknioną rodzi się byt. Coś co trwa i trwa nieprzetrwanie, od momentu,
kiedy trwać zaczęło. Czy to Bóg, czy może jeszcze jakiś inny stwór? Któż wie…
Ważne, że owo „coś” zapoczątkowało zmianę – wytworzenie się światła, które
wykreowało wszystko to co później powstało. Stworzyło gwiazdy i księżyc,
rośliny i zwierzęta, a takie ludzie emocje, takie jak miłość, czy nienawiść.
Wykreowało w człowieku ciekawość, która zmusza go do zadawania pytań. Do
pytania o rzeczy nieodkryte, kontrowersyjne, czy w ogóle niepotrzebne. Najgorsi
są ci, co nie pytają. Co nie zastanawiają się nad niczym konkretnym, tylko tak
sobie egzystują z dnia na dzień, nie pozostawiając po sobie niczego – bo dla
nich liczy się tylko to, co było, jest i będzie w najbliższym czasie. Śmierć? O
śmierci nie zastanawiają się wcale. Bo i po co? Przecież to jeszcze tak daleko…
Natomiast ci co pytać chcą i stale pytają czasem mogą zapętlić się w swoich
przypuszczeniach. Dojść do druzgoczących wniosków, jakoby życie nie miało
żadnego sensu. Ale cóż to za wniosek, który nie wyjaśnia niczego, tylko
utrudnia już i tak skomplikowany byt ludzki; Lecz zanim zaczniemy zagłębiać się
w sens naszego istnienia, może watro się zastanowić nad samą naszą egzystencją.
Skąd się wzięliśmy? A no z czarnej dziury przecież. A skąd się wzięła czarna
dziura?
Pytania
bez odpowiedzi – czyli o wszystkim tym, czego nie wiemy i wiedzieć nie
powinniśmy póki żyjemy:
„Wiem, że nic nie wiem” powiedział kiedyś Sokrates.
To bardzo głęboka i wymowna myśl filozoficzna; Pytania o początek, sens świata
gnębią już nas od wieków. Jest tyle teorii, z tego każda kolejna jest bardziej
abstrakcyjna od drugiej. A może dobrze, że jesteśmy tylko ludźmi pełnymi pytań
bez odpowiedzi. Bo, jak byśmy się czuli gdyby ktoś wcześniej narzuciłby nam cel
naszej egzystencji? Pewnie tupnęlibyśmy z oburzeniem nogą i tak żyjąc po
swojemu. Zostaliśmy obdarzeniu mocą zadawania pytań. Ogólnie myślenia. Cogito
ergo sum – „Myślę, więc jestem”. To takie proste, żyć w zgodzie z samym sobą
zadając pytania bez odpowiedzi. Więc nie bez powodu słowo „filozofia” pochodzi
z języka greckiego i oznacza „miłość mądrości”. Cóż filozofowie nie mieli
łatwo, zazwyczaj kończyli rychłą śmiercią za głoszenie swoich „teorii”. Ale
jednak ich myśli przetrwały tyle wieków, byśmy mogli nawet teraz łamać sobie
nad nimi głowy. Choć na pytania które sobie zadawali nigdy nie znaleźli
jednoznacznej odpowiedzi, myślę jednak, że ten dialog z samym sobą pomógł im w
lepszym stopniu zrozumieć siebie i otaczający ich świat. A bez wątpienie jednym
z naszych podstawowych, życiowych celów jest zrozumienie siebie. To kwestia
niezbędna w próbie zrozumienia innych. A żyć mamy zarówno dla siebie – dla
realizacji swoich celów i pragnień – jak i dla innych – dla ofiarowania
pomocnej dłoni, czy wsparcia w potrzebie. Żeby zrozumieć siebie, trzeba myśleć.
Zastanawiać się nad emocjami, które przejmują nad nami kontrolę. Pytać:
dlaczego? Dlaczego postąpiłam tak, a nie inaczej? Dlaczego chciałam tak
postąpić, choć tego wcześniej nie przemyślałam. Bo jeżeli coś istniej,
chociażby tylko w nas, to znaczy, że owo „coś” jest, niezależnie od tego, czy
nam się to podoba, czy nie. „Tylko to, co jest, istnieje. Byt jest, a niebytu
nie ma” jak stwierdził Parmenides.
„Opowieść o dwóch różnych jabłkach, które spadły niedaleko
jabłoni”
Był sobie pewien
filozof już po raz drugi żyjący. Miał on dwóch synów: jednego z życia
poprzedniego, a drugiego z obecnego. Wychował ich w ten sam sposób, tylko że w innym
czasie. Gdy owi synowie skończyli lat siedem, ojciec zostawił ich pod opieką
nauczycieli, a sam udał się w długą podróż, aby „dziwić się światem”.
Pierwszy
chłopiec dorastał w czasach starożytnych. Przez wszystkie etapy swojej edukacji
uczył się pilnie, by gdy ojciec wróci z wyprawy, móc pochwalić się niebywałymi
osiągnięciami. Nie było mu łatwo spamiętać skomplikowane definicje i równania,
które wbijali mu do głowy nauczyciele, bo ów chłopiec pytał ciągle „dlaczego” i
zrozumieć nie mógł po co mu to wszystko. Jego mentorzy nie byli zbytnio
zdziwieni jego nastawieniem do nauki, w końcu był synem filozofa, więc nawyk
ciągłego pytania odziedziczył już genach; W szkole ów syn należał do elity –
pozostali uczniowie podziwiali jego mądrość i predyspozycje do filozofowania.
Chłopiec założył klub „Myślicieli”, by móc wraz ze swoimi kolegami zastanawiać
się nad wieloma sprawami. Związku z powszechną „modą” na „umiłowanie mądrości”
owemu synowi żyło się bardzo dobrze, nawet lepiej, niż przeciętnemu
ateńczykowi.
Z kolei
drugi syn, choć został wychowany w taki sam sposób jak pierwszy, miał zupełnie
inne życie. Nauka również nie łatwo wchodziła mu do głowy. Zazwyczaj, aby coś
dobrze zapamiętać musiał poświęcić temu dwa razy więcej czasu, niż jego
„zdolniejsi” koledzy. Ale nikt nie rozumiał przyczyny jego opóźnienia, w końcu
zadawanie pytań, szczególnie tych o podłożu egzystencjalnych, nie leży w naturze
człowieka nowoczesnego, żyjącego w XXI wieku. Owe czasy nowoczesne były
nowoczesne wyłącznie pod względem technologii, bo któż by nazwał rzeczą
nowoczesną kompletne zaniechanie myślenia? To bardziej powinno przybrać formę
choroby, wręcz zarazy, aniżeli czegoś „nowoczesnego”, czegoś co każdy pragnie
trzymać pod swym dachem – broń nas Boże od tych okropności!; Cóż drugi syn nie
miał tak łatwo w życiu jak pierwszy. Na początku swojej edukacji starał się
prowadzić inteligentne, filozoficzne, a przede wszystkim potrzebne rozmowy ze
swoimi rówieśnikami (notabene tylko w taki sposób rozmawiał zawsze ze swoim
ojcem; nigdy z jego ust nie wyszły słowa, co by przez trzy sita[1]
uprzednio nie przeszły), ale jego starania na nic się zdały, bo nikt nie mógł
zrozumieć tego „nienowoczesnego” młodzieńca. Koledzy wręcz szydzili z jego
poglądów, sposobu wysławiania się (a powiem wam w sekrecie, iż drugi syn
posiadał w swych manierach jeszcze więcej elokwencji i taktu, tak potrzebnego,
zupełnie niezbędnego, niż uzdolniony na tym polu syn pierwszy)… czyli jednym
słowem mówiąc, nie byli mu ani trochę przychylni. Drugiemu synowi bardzo
brakowało akceptacji rówieśników. Wręcz marzył on o przynajmniej jednej dobrej
duszy, co by mu do piekła choć kropelkę wody spuściła[2].
Ale nikt taki nie zechciał się pojawić. Horyzont pozostał pusty, jedynie
zaokrąglony na brzegach przez długie, długie lata. Młodzieniec nie potrafił
poradzić sobie ze swoją samotnością. Mógł porozmawiać szczerze tylko ze sobą,
ze swoimi niekończącymi się pytaniami. O powrocie ojca już dawno przestał
marzyć, nawet sny traktujące o tym już przestały go nawiedzać. Och jakże smutny
był los tego zagubionego młodzieńca. Wszystko wskazywało na to, że jeżeli ów
syn nie zmieni się, choć odrobinę, to przyjedzie mu w przyszłości umierać w
samotności, bo nawet nie było nikogo co bym mu po śmierci przyzwoity nagrobek
postawił; Podczas pewnej bezsennej nocy młodzieniec postanowił, że już dłużej
życia sam sobie nie zniesie. Postały mu dwa wyjścia: udać się do tego co
„potem” tu i teraz, albo zmienić się na tyle, by stać się choć trochę
„nowoczesnym”, czyli jednocześnie w miarę „normalnym” obywatelem. Zdecydował
się na drugie rozwiązanie, bo na pierwsze nie potrafił się zdobyć, jeszcze nie…
Po za tym co to by było za marnotrawstwo, gdyby w czasie swojej egzystencji nie
poszukiwał wiedzy, którą może zdobyć[3].
Więc szukał, lecz niestety w najgorszy możliwy sposób…
W końcu nadziwiwszy
się odpowiednio światem ojciec wrócił do swojego domu. Jakże się jego synowie
ucieszyli na jego widok, jacy byli szczęśliwi mogąc znowu ujrzeć swój
największy autorytet. Lecz na razie cieszyć się musieli osobno, bo jeszcze
żaden z synów drugiego nie widział na oczy. Ale za nim o tym opowiem, warto
byłoby wspomnieć o spotkaniu ojca z poszczególnymi synami. Więc tak:
Z racji
tego, że ojcu było bliżej do drugiego syna, odwiedził on wpierw młodszego ze
swoich potomków. Spotkali się niespodziewanie. Ojciec zapukał do domu syna od
tak, w środku nocy, przekonany, iż zastanie go czuwającego z otwartymi szeroko
oczami i ze wzrokiem niezmąconym żadnym zmęczeniem. Mylił się jednak. Bo ów
drugi syn spał twardo, a obudzić go było nie łatwo, więc na nic się zdało
głośne pukanie, czy dzwonka dzwonienie. Ponieważ młodzieniec spał i o Bożym
świecie nie wiedział. Dopiero głośna krzątanina sąsiadów, oraz koguta pienie o
poranku, zdołały coś poradzić na ten sen śmiertelny. Wtem drugi syn zwlekł się
z łóżka powolnymi ruchami i dopiero wówczas, kiedy był już nieco bardziej
rozbudzony, usłyszał ciche pukanie. Stuk, stuk. To tylko cichy dźwięk uderzania
palców o drewno, prawie niesłyszalny (notabene dlatego współcześni ludzie
potrzebują dzwonków, bo zwykłego, cichego stukania za nic w świecie w tym
rosnącym z dnia na dzień zgiełku, by nie usłyszeli), a jednak w ciszy nocnego
czuwania powinien rozbrzmieć, jak głośny śpiew aniołów u bram niebieskich. Lecz
nikt nie czuwał[4],
w tym cały problem. Więc ojciec innego wyjścia nie mając, musiał pół nocy
spędzić u bram swego domu; Jakże się drugi syn zdziwił ujrzawszy ojca na progu.
Pewnie dziwicie się, jak go rozpoznał po tylu latach, w końcu ludzie się
zmieniają, z roku na rok co raz bardziej… Ale syn nie miał z tym żadnego
problemu, ponieważ ojciec przed ten czas nie zmienił się nawet odrobinę; Więc
po tak długiej rozłące przywitali się czule i zaczęli prowadzić ożywioną
rozmowę o wszystkim, i o niczym zarazem. Ojciec nie wspomniał ani słowem o
niezbyt miłej nocy, postanowił, że na wyrzuty przyjdzie odpowiedni czas
później. Pewnie ciekawi jeszcze jesteście, jakie myśli zrodziły się w głowie
ojca, kiedy ten po latach zobaczył znów swojego drugiego syna. Czy był
rozczarowany jego postawą? Tak i nie. Tak, ponieważ nieodwracalnie uległ
wypływom społeczeństwa, które zmieniły go prawie nie do poznania. Oraz nie, bo
jednak w tym wszystkim pozostał sobą, czyli jednak ostatecznie nie dał się w
stu procentach „otumanić”. Jeszcze jedna ważna sprawa zrodziła się z tego
spotkania – o tuż ojciec zapowiedział, że w czasie bliższym, aniżeli dalszym
spotka się drugi syn z synem pierwszym. Było to już postanowione i w żaden
sposób nieodwołalne. Spotkanie dwóch światów musiało nastąpić, wcześniej, czy
później.
Kiedy
ojciec napoił już się spotkaniem z drugim synem, udał się w odwiedziny do
pierwszego. Znowu tak samo, jak wcześniej przybył niespodziewanie w środku
nocy, lecz tym razem wszedł do domu bez przeszkód, już po pierwszym pukaniu.
- Czy czekałeś na mnie każdej nocy? – zapytał ojciec po
ckliwych słowach powitania. Pierwszy syn zmieszał się, usłyszawszy to pytanie,
ale odpowiedział już po chwili prawdę, prawdę i tylko samą prawdę.
- Niestety nie ojcze. Tylko dzisiaj zasnąć nie mogłem, bo
pytałem i odpowiedzi wciąż nie potrafiłem odnaleźć.
- Dobrze więc, że choć dziś czekałeś. Przynajmniej tym
razem dopisało ci szczęście. Życzę ci, aby towarzyszyło ci ono za każdym razem,
gdy nie będziesz potrafił się bez niego obejść.
Chłopak
kiwnął głową na znak zgody i bezgranicznego posłuszeństwa, które notabene
zasmuciło niezwykle ojca. Bo prawdziwym filozofem jest ten, co nie słucha się
nikogo, nawet samego siebie; Ojciec podczas tego spotkania zapowiedział również
pierwszemu synowi, że w czasie bliższym, aniżeli dalszym spotka się z drugim
synem. Było to już postanowione i w żaden sposób nieodwołalne. Spotkanie dwóch
światów musiało nastąpić, wcześniej, czy później.
To co z
pozoru nieuniknione, takie się często staje w rzeczywistości. Synowie spotkali
się w świecie dla obu ich nieznanym. Rozmawiali ze sobą długo, najpierw o
wspaniałości ojca, a później o swoim życiu. Drugi syn usłyszawszy o życiu
swojego brata niemalże nie potrafił opanować zazdrości, która zagościła w jego
sercu. O tuż pierwszy syn otrzymał od bogów życie dokładnie takie, o którym
bardzo marzył drugi syn. Ten podział wydawał mu się co najmniej
niesprawiedliwy, bo jak to jest, że to on musi cierpieć katusze samotności i
wbrew sobie dopasowywać się do zubożałego społeczeństwa, podczas gdy jego brat
opiewa w chwałę i akceptacje, napływającą do niego ze wszystkim stron, tylko
dlatego, że był sobą? Czyż życie, ba nawet świat nie jest na wskroś
przepełniony nierównościami, czy źle wytyczonymi granicami? „Niestety” taki
właśnie jest, co do słowa – kropla, w krople taki sam; Natomiast pierwszy syn
nie mógł nadziwić się decyzjami, którego podjął jego brat. Wydawały mu się one bezpodstawne (notabene nic w tym dziwnego, bo czy ktoś otoczony gronem
wiernych, oddanych przyjaciół, jest w stanie zrozumieć czym naprawdę jest
samotność i rozpacz jaka się z nią wiążę?), kompletnie niewłaściwe. Więc by rozwiać
swoje wątpliwości zapytał:
- Dlaczego, bracie stałeś się „nowoczesny”, jak inni? Czy
nie lepiej by ci było żyć w zgodzie z samym sobą, aniżeli wbrew swym
przekonaniom?
- Uwierz, bracie że nie. Już innego sposobu nie było, a
przynajmniej ja takowego dostrzec nie umiałem. Wszystko wydaje się takie
proste, gdy ot tak o tym mówisz teraz, ale uwierz mi że byłem w rozpaczy
ogromnej, z której wyjść mogłem tylko wybierając inną ścieżkę, niż tą, którą
szedłem.
- Rozumiem… Proszę nie gniewaj się na mnie, tylko odpowiedz
raz jeszcze spokojnie, po co ludziom „nowoczesność”?
- Cóż… Z moim obserwacji wynika, iż pomaga im ona zapomnieć
o dręczących ich dniami i nocami pytaniach, które przecież dręczyć ich powinny…
Uciekają więc oni w coś co ich „otumania”, bo łatwiej im żyć na peryferiach,
niż zmierzyć się z rzeczywistością.
- A czy według ciebie ma to jakikolwiek sens? – drążył
dalej pierwszy syn.
- Nie, nie ma żadnego.
- To dlaczego tak robisz, robiłeś? – poprawił się
niezwłocznie, nie chcąc urazić wrażliwych uczuć swojego młodszego brata.
- Robiłem tak bo chciałem mieć przyjaciół. Bo chciałem się
dopasować. Bo nie chciałem umrzeć samotnie niezrozumiany przez nikogo; Myślę
też że to przez moje lenistwo, ponieważ myślenie bywa czasem zbyt wyczerpujące,
aby się go podjąć. Po za tym tak było łatwiej. Tak było łatwiej mi żyć.
- Rozumiem – odparł starszy syn, choć nie rozumiał swojego
brata wcale. Ale łatwiej mu było przytaknąć, aniżeli dalej pytać, czy drążyć
temat. Może rzeczywiście myślenie bywa czasem zbyt wyczerpujące, by się go
podjąć. Albo po prostu jesteśmy zbyt leniwy, by zrobić cokolwiek. Nawet coś
dobrego. Nawet coś pożytecznego. Bo tak jest łatwiej.
Cogito ergo sum – Myślę, więc jestem.
[1] Trzy sita
Sokratesa tj. sito prawdy, dobra i pożyteczności.
[2] Metaforyczne
nawiązanie do biblijnej przypowieści o Łazarzu i bogaczu.
[3] „Byłoby
niewłaściwe, gdyby człowiek nie poszukiwał wiedzy, którą może osiągnąć”
Arystoteles.
[4] Reminiscencja do
słów Jezusa: „Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie,
Syn Człowieczy przyjdzie”.
Komentarze
Prześlij komentarz