I raz, dwa, trzy baletnica kręci się. I raz, dwa, trzy
unosi się w górę niczym ptak. I raz, dwa, trzy kurtyna znów idzie w górę, by
swój taniec perfekcji zacząć jeszcze raz; Była niczym piórko poruszane przez
poranny, letni wiaterek. Kto wiedział o owym piórku najwięcej? A no owy
wiaterek, który niósł ją przez pola i oceany. Jak było? Dla piórka cudownie,
natomiast dla wiatru… ciekawie. To poezja w swojej najczystszej postaci.
Dotykałem jej jednym palcem, zaledwie koniuszkiem, a ona już podnosiła się i wirowała,
doskonale reagowała na mój dotyk. W zasadzie nie musiałem nic robić, tylko
szumieć, a swym szumem wydawać polecenia. Raz, dwa, trzy w górę. I raz, dwa,
trzy w dół… Na jej drobnej, delikatnej twarzyczce nie dostrzegłem ani cienia
skargi, tylko pełne skupienie, dążenie do perfekcji; znoszenia wszystkich
trudów bez nawet mrugnięcia okiem. To było ciekawe, wręcz bardzo. Bo ja wiatr,
przemierzyłem już świat wzdłuż i wszerz, i takiej pokory i opanowania jeszcze
nigdy nie widziałem. A powiem Wam, że nie tak łatwo jest mnie zaskoczyć. Skoro
zwiedziłem tak wiele, to również widziałem nie jedno. To piórko było wykute.
Stworzone niemal od podstaw na nowo. Któż wie, cóż się czaiło w jego podstawie,
gdy było jeszcze w pierwszej fazie swej przeróbki? Może to było inne piórko? A
może to „coś” nie było wcześniej piórkiem wcale… To pokazuję, że można wszystko
stworzyć od nowa, od podstaw. Że można dać nowe, drugie życie wszystkiemu, co
tylko na to zasługuje. Bo co to znaczy, że ktoś jest spisany na stary? Czy to
oznacza, że nie potrafi tańczyć? Słuchać moich poleceń? Tańczyć wtedy, kiedy
zechcę i odpoczywać, wtedy, kiedy będę miał na to ochotę? A może ktoś się nie
nadaje, ponieważ nie ma w sobie tego czegoś warunkującego sukces? Bez obaw ktoś
musi tańczyć w drugim rzędzie, dla takich również miejsce się znajdzie w mojej
hołocie perfekcyjnych szaleńców. Coś jeszcze? Wiedziałem, że nie tak trudno
mnie zaskoczyć. W końcu jestem wiatr. Byłem już wszędzie i widziałem już
niejedno. „A czy słyszałem o czarnym kubańskim baletmistrzu?” A jakże, nawet z
nim chwilę rozmawiałem. Powierzył mi kilka sekretów, kilka bardzo haniebnych
spraw, których niestety nie mogę ci zdradzić. Ludzie lubią mi mówić o swoich
problemach. Bo przecież jestem tylko watr, przemijam szybko, bezboleśnie… Ale
tak słyszałem o nim i szczerze mówiąc, jest całkiem niezły. Tak, tak możesz
twierdzić, że nawet lepszy, niż „niezły”. W zasadzie dla Ciebie może być nawet
najlepszym tancerzem na świecie – ale ja jestem wiatr zwiedziłem już cały świat
i nic mniej już nie zdziwi (prócz maluteńkiego, pokornego piórka, które
pofrunęło aż do gwiazd i tak się mu tam spodobało, że teraz nie chcę z powrotem
spaść). „Myślisz, że jego talent i twórczość przetrwają wiele pokoleń?” Cóż
uważam, że i to wcześniej, czy później przeminie z wiatrem…
Jak
być zwykłym człowiekiem, kiedy posiada się niezwykły talent?:
Chcieć to
móc. Ale co wtedy kiedy możemy, ale nie chcemy? Czy warto zmuszać się do czegoś
dla tzw. większego dobra?
Chcemy się
ukryć, być niewidzialni, niczym pojedyncze ziarenko piasku na pustyni.
Pragniemy zamienić się w kameleona, by przeżyć życie, tak jak czynią to inni,
nie wyróżniając się niczym konkretnym. Lecz los zaplanował nam inną przyszłość,
niż byśmy tego chcieli. Dał nam czerwony strój przyozdobiony talentami, by
można było z łatwością złowić nas w tłumie wzrokiem. Wobec tej nieokiełznanej
siły na nic się zdadzą nasze zabawy w chowanego. Chyba więc trzeba się pogodzić
ze swoją naturą. Bo nie da się zmienić tego, kim się jest. (Owszem można się
zmieniać, można stawać się lepszym człowiekiem. Ale nie sposób zmienić swojej
natury tego czego się lubi, a czego nie.)
Yuli rdzenny mieszkaniec Kuby ma ogromny
taneczny talent, jednakże zamiast go realizować woli ponad wszystko pozostać
zwykłym chłopcem, który po szkole bawi się ze swoimi kolegami na podwórku, a
nie spędza swój wolny czas na sali treningowej. Na jego „nieszczęście” Pedro,
ojciec Carlosa czuwa nad edukacją swojego syna i bezgranicznie wierzy w jego
talent. Więc wbrew swojej woli Yuli trafia do szkoły baletowej, gdzie powoli
budzi się w nim miłość do tańca i chęć sprostania oczekiwaniom, które postawił
przed nim ojciec.
Yuli musi
tańczyć, nie ma wyboru. My też nie mamy wyboru w wielu sprawach. W końcu nie
decydujemy o tym gdzie się urodzimy, kim jesteśmy… (A kim jesteśmy?) To
wszystko sprowadza nas do jednego wniosku: nad nami wisi jakieś nieodgadnione
fatum, które mówi nam, jak mamy żyć. Coś w tym jest – jest zarówno w naszym
życiu, jak i w życiu Carlosa; Kuba była jego domem. Wybrała go na swojego
mieszkańca. A on był jej wierny, nie chciał jej opuścić, pomimo tego, że nie
była bez skazy, że nie była idealna, że nie żyło się na niej tak łatwo, jak
powinno. To właśnie otrzymaliśmy od losy, Yuli Kubę, a my Polskę. Ja otrzymałam
swoją pasję pisania, a Yuli taniec. I chociaż każdy z nas otrzymał coś,
oczywiście według obowiązujących standardów jedni otrzymali więcej, od drugich.
Choć to zależy od naszego systemu wartości i miary, za pomocą której określamy
to, co jest „lepsze”, a co „gorsze”.
Nauczycielka
Yuliego wypominała mu, że nie potrafi docenić swojego talentu, że cały czas się
przed nim wzbrania. A przecież ile jest osób, które mogłyby zabić, by móc
tańczyć tak dobrze, jak on. Ale łatwo jest coś odrzucić, kiedy to „coś” jest
marzeniem kogoś innego, a nie naszym. Choć przyznam trochę racji nauczyciele
Carlosa – warto doceniać to, co się ma. W końcu niczego innego, nic więcej już od
losu nie otrzymamy; Więc kiedy dostaliśmy „więcej” to, to „więcej” będzie
doskonale widoczne na tle „mniej”. Wtedy możemy być określanym w sposób bardzo
kapryśny, słowem „wyjątkowy”. A cóż to znaczy? Czy to nie to samo co „dziwny”, „inny”,
„niekonwencjonalny”? Po części na pewno tak; Ale pewne jest jedno, że kiedy się
wyróżniamy, to skupiamy na sobie uwagę większość. Kiedy jesteś na pogrzebie,
stoisz w tłumie ubranych na czarno żałobników i nagle zauważysz jedną osobę
ubraną cało na biało, to na kogo patrzysz, na tobie podobnych, czy na owego
anioła?
Talenty są
czymś co nadają nam indywidualną wartość. Owszem kilka osób może być
utalentowanych w jednej dziedzinie, ale tak jak nie istnieją dwa identyczne
płatki śniegu, tak nie sposób jest spotkać dwa takie same obrazy namalowane
przez różnych artystów.
„Od
zera do bohatera”:
Kiedy chciałam zasięgnąć języka i dowiedzieć
więcej na temat filmu „Yuli” znalazłam na filmwebie pewną interesującą recenzję
tego dramatu biograficznego. W zasadzie zainteresował mnie jeden motyw,
popularnie nazywany „od zera do bohatera”. Rzeczywiście, jakby się przyjrzeć
filmowi pod tym kontem, to faktycznie ten schemat jest w „Yulim” bardzo
widoczny. W końcu Carlos jest Kubańczykiem, jednym z wielu, słowem nikim szczególnym
(żeby mylnie nie określić go „zerem”, bo nikt w znaczeniu dosłownym nie zasługuję
na to haniebne określenie). A później, dzięki swoim niebywałym umiejętnościom,
staje kimś. Wręcz swego rodzaju ikoną dla wszystkich Kubańczyków, którzy już
dawno zwątpili w to, że są w stanie odnieść jakikolwiek sukces na świecie. Jak
już pisałam wcześniej ludzie potrzebują autorytetów, kogoś kto ich poprowadzi,
kogoś kogo bezsprzecznie mogą sobie wyidealizować. Jedną z ciekawszych scen z
filmu, jest moment, w którym Carlos po długiej nieobecności w końcu wraca do
domu. Szczęśliwy bardziej, niż kiedykolwiek kroczy ulicami dobrze znanego mu
miasta. Kiedy jest już swojej ulicy, mały czarnoskóry chłopiec zaczepia go i
prosi o drobniaki. Yuli jest zaskoczony, że na Kubie, w swoim domu, ktoś wziął
go za cudzoziemca. Ta scena świetnie pokazuję, jak można się zmienić i pozornie
nie pasować już do swojej przeszłość. W tym wypadku wyrażenie „być człowiekiem
sukcesu” jest swego rodzaju antonimem „bycia Kubańczykiem”. A kiedy we własnym
domu, na naszej ulicy, nasi dawni sąsiedzi nas nie rozpoznają, to znak, że może
i bez własnej woli zmieniliśmy się na tyle, by być uznanym za kogoś innego.
Owszem każdy się zmienia. Ale co innego zmieniać się wraz ze społeczeństwem, w
którym się dorasta, a zmieniać się samemu w innych warunkach. Istnieją dwa
czynniki, które sprawiają, że w jakiś sposób ewoluujemy. Jest to świat, który
nas otacza, oraz my sami (w sytuacji w której to my zmusimy siebie do zmiany, a
nie świat). Zmiana Yuliego jest widoczna nie tylko w jego fizycznym rozwoju,
ale przede wszystkim stosunku do tańca. Carlos pokochał taniec, choć gdzieś w
środku dalej go nienawidzi za to, że to on go wybrał, a nie odwrotnie. Lecz
jakoś pogodził się ze swoim losem na tyle, że potrafił żyć w zgodzie z samym
sobą (przynajmniej zazwyczaj).
Motyw „od
zera do bohatera” jest bardzo widoczny zarówno w literaturze, jak i filmie – w szczególności
w biografiach i filmach biograficznych. Jako przykład mogłabym podać chociażby „Rocketmana”,
czy „Bohemian Rhapsody”. A z literatury autobiografie Michelle Obamy i „Wielkiego
Gatsbiego” (zakładając, że słowo „bohater” ma bardzo umowne znaczenie).
Z
sentymentalną czułością przeglądam album ze zdjęciami:
Film „Yuli”
nakręcony jest z perspektywy dorosłego Carlosa Acosty (notabene gra go
prawdziwy Carlos Acosta), który już jako dorosły mężczyzna wspomina lata
swojego dzieciństwa i to, jak udało mu się stać się światowej sławy
baletmistrzem. Pedro, ojciec Yuliego kolekcjonował wycinki z gazet świadczące o
osiągnięciach Carlosa. Skrupulatnie zbierał je w dużym czerwonym albumie
podpisanym na okładce „Yuli”. Ta praktyka Pedra jest bardzo ciekawa, tym
bardziej, że w tym wypadku miłość ojca do syna (i odwrotnie) jest naznaczona
wieloma bliznami. Yuli w latach swojej młodości nie raz doświadczy na swojej
skórze nieobliczalny gniew ojca. Pedro kochał swojego syna, tylko czasami
pokazywał tą miłość w nieco odwrotny sposób, niż jest to przyjęte. Bo zazwyczaj
owocem miłości jest ufny uścisk swojego dziecka, a nie wysoko uniesiona dłoń z
batem.
Więc
Carlos wspomina. Wspomina w jedyny znany mu sposób – tańcząc. Ten taniec jest
bardzo ciekawy. Nie brak w nim podtekstów, czy reminiscencji do przeszłości
Yuliego. To wręcz bitwa z samym sobą. Bitwa o wspomnienia. O to jak je
wspominamy. W zasadzie najbardziej liczy się to, jak zostaniemy zapamiętani. Bo
pamięć o nas będzie żyła dłużej, niż my sami.
Podsumowując:
film „Yuli” w reżyserii Icíar Bollaín to dobry, posiadający głębie, choć trochę
taki jak wszystkie, biograficzny obraz jakieś znanej postaci. Przedstawia drogę
„od zera do bohatera” Carlosa Acosty, znanego na całym świecie kubańskiego
baletmistrza, który udowodnił, że dzięki talentowi i determinacji, można pomimo
ograniczonych środków, osiągnąć w życiu naprawdę wiele.
Komentarze
Prześlij komentarz