Na ścianie wisi obraz zachodu słońca. Wisi tam od niedawna,
od momentu, kiedy końcowa droga słońca stała się piękna – tak jakby wcześniej
taka nie była. Właścicielka domu zawsze, gdy wyprawia huczne przyjęcia zwraca
uwagę gości na to dzieło. Daje im chwile czasu na kontemplacje, zanim zabiorom
się do przygotowanego uprzednio posiłku. Wtem goście zachwycają się pięknem
obrazu, bo przecież należą do tej samej grupy „odkrywców”, czy może wręcz
koneserów, co właścicielka. A owo dzieło prezentuje się następująco:
W wodach
rzeki widzę słońce. Na drzewie wielki w małych listeczkach odbija się blask
największej gwiazdy. Już nawet śnieg jawi się w innych barwach w obliczu
takiego gorąca. Bo wszystko usłane jest czerwienią. Czerwienią intensywną i w
żaden sposób nienaturalną. Słońce nigdy nie zachodzi z takim impetem. Zazwyczaj
opuszcza nas powoli, tylko szepcząc na pożegnanie ciche „dobranoc”. A tu proszę,
słońce chciało dorównać swą wielkością trzem drzewom, które stoją samotnie na
środku tego pejzażu; Więc nie dziwię się, że nawet ptaki, zazwyczaj wierne
towarzyszki naszej doli i niedoli, nas opuszczają. W siódemkę wyruszają na
wielką przygodę, poza wszelkimi ramami. Wszystko co przerysowane wydaje się
takie proste. W końcu zwiększa się kontrast pomiędzy świtałem i cieniem – nie
pozostawia miejsca na niedopowiedziane odcienia szarości. W tym tkwi cały
problem, w braku tej głębi, która pokazała by, że za tym zachodem czai się coś
więcej, aniżeli tylko piękne odcienie czerwieni. Lecz to tylko zachód – farba
położona na płótno, tak aby tworzyła rzekome „piękno”. I tym „dziełem” szczycie
się właśnie owa gospodyni. Cóż niewątpliwie ma ona gust do wszystkiego co wiąże
się z klasą i z umiarem.
Prawda,
prawda i tylko prawda – czyli o przewadze kultury popularnej, nad kulturą
wysoką:
Prawda w
tym wypadku jest brutalna, nie pozostawia nic innego, jak tylko możliwość
pogodzenia się z nią. O tuż: lubujemy się w „śmieciach”. Mamy do nich takie
upodobanie, że gdziekolwiek się pojawimy, gromadzimy je wokół siebie. Tym razem
nie mam na myśli „plastykowych potworków”, tylko sztukę popularną, która chcąc
nie chcąc otacza nas ze wszystkich stron. To okrutne, że ludzie pragną marnować
swój czas. Życie jest tak piękne i niepowtarzalne, a my egzystujemy sobie w nim
od tak – całkowicie konsumpcyjnie. Pragniemy tzw. pustej rozrywki, która pomoże
nam oderwać się od świata realnego, przejść w stan ekstazy, czyli pozostać
pełnym na zewnątrz, ale pustym w środku. Tak jest prawda. Koneserzy kultury
wysokiej nie „zdarzają się” tak często. W zasadzie sztuka elitarna jest
zarezerwowana tylko i włącznie dla osób, które nie popadły jeszcze w całkowite
„odmóżdżenie” – bo sztuka wysoka, jest ponad wszystko to co proste, przyziemne,
czy oczywiste. Wymaga myślenia, czyli „umiejętności”, która już coraz bardziej
zanika wśród zubożałego społeczeństwa. Ależ oczywiście, że każdy myśli.
Myślenie jest niezbędne do prawidłowego funkcjonowania. Ale myśleć można na
wiele sposobów. W kulturze wysokie uruchamia się myślenie podobne do
filozofowania, do zastanawiania się nad głębszymi sprawami, aniżeli proste
matematyczne równanie. A to wszystko wymaga odcięcia od tego, co zagłusza nasz
wewnętrzny głos prawdy, który każe nam pytać nieustannie.
Przykładem
kultury masowej w świecie literatury są chociażby kryminały Remigiusza Mroza.
Czy jest ktoś, ktokolwiek z młodego pokolenia kto nie słyszał jeszcze o tym
jakże popularnym pisarzu? Wątpliwe… Bo wprost nie da się o nim nie słyszeć.
Jest o nim głośno w telewizji, w księgarniach półki uginają się pod ciężarem jego
pokaźnego zbioru powieści, na dodatek można o nim znaleźć tyle artykułów, tyle
pozytywnych i negatywnych opinii jego prozy, że głowa od tego wszystko boli. A
co się tyczy samego Remigiusza Mroza, to jest to bardzo kontrowersyjna postać w
świecie kryminałów. W czym tkwi fenomen jego książek?
Remigiusz
Mróz – nazwisko mówiące samo za siebie:
Na wstępie
powiem, że przeczytałam jedną książkę tego autora. Może w przyszłości
przeczytam drugą, ale boje się że tego nie zdzierżę. O „Kasacji” już pisałam
dawno, dawno temu (recenzję możecie znaleźć tutaj), dodam iż nie była to zbyt
pochlebna opinia.
Dzisiaj
dosłownie powinniśmy być na tropie morderstwa. Na tropie morderstwa Remigiusza
Mroza, który w ubiegłą sobotę został zasztyletowany w śnie (ze szczególnym
okrucieństwem) przez pewną „fankę”, która „kochała” go tak bardzo, że aż go z
tej „miłości” zabiła. Nie trudno się domyślić o kim mowa. Śledztwo w tej
sprawie wydaje się zbędne, ale cóż przepisy prawa to świętość – zawsze sprawiedliwe,
niezbędne (Czyżby na pewno?); oj Mrozek, Mrozek to sobie nagrabiłeś tą
„Kasacją”. I trzeba było tyle przekleństw w nią wpakować, tyle nietrafnych
porównań i źle opisanych wątków kryminalnych? Wybacz, że tak się nad tobą
pastwię, ale cóż ja mogę na to, iż twoja książka to doskonały antonim dobrego
kryminału? Przyznaję może trochę przesadzam, ale w każdej historii tkwi ziarnko
prawdy – znajduje się ono również w tej.
„Kasacja”
była moim pierwszym „współczesnym” kryminałem. Wcześniej czytałam tylko i
wyłącznie Agatę Christie – nie powiem ta autorka zrobiła na mnie duże wrażenie,
szczególnie na początku. Swoim „Morderstwem w Orient Expressie” zachwyciła mnie
do tego stopnia, że przez pewien czas zawsze, gdy miałam ochotę na literaturą
kryminalną sięgałam po jej powieści. Ale w końcu zapragnęłam czegoś nowego –
rutyna może wkraść się nawet między wersami najwybitniejszych pisarzy. Wybór
był w moim wypadku dość oczywisty: Remigiusz Mróz, najbardziej znany autor
polskich kryminałów (niestety). Miałam dość wygórowane oczekiwania odnośnie
„Kasacji”. Pamiętałam, że moja pani z języka polskiego polecałam nam tę książkę
na lekcji (jak również wiele, wiele innych), a zawsze ufałam osądowi mojej pani,
tym bardziej, że wcześniejsze pozycje zdecydowanie przypadły mi do gustu.
Właśnie z takim nastawieniem zasiadłam do lektury i przeżyłam jedno z większych
czytelniczych rozczarowań, jakie przyszło mi do tej pory doświadczyć. Ale za nim
o samej książce co nieco wspomnę, to może pociągnijmy dalej temat Remigiusza
Mroza, przecież to taka interesująca postać.
Najlepiej
idzie nam, gdy zaczynamy. Gdy piszemy by pisać. Ta sztuka dla sztuki przynosi
zazwyczaj najlepsze efekty. Bo najważniejsze w życiu jest to, aby przeżyć życie
w zgodzie z samym sobą. Aby być dobrym, realizować swojego marzenia, robić
wszystko dla własnej satysfakcji i zaspokojenie sumienia. Jesteśmy bardzo
podatni na czynniki nacierające na nas zewnątrz. Często zamiast żyć po swojemu,
chcemy się dopasować, po to aby być osobą akceptowaną przez resztę
społeczeństwa, bo te wszystkie „odludki”, raczej nie napawają nas szczególnym
optymizmem. Więc lepiej stworzyć coś, co mieści się w ogólnie przyjętych
ramach, niż pójść w zupełnie inną stronę, którą wcześniej nikt nie obrał.
Tworzymy więc kulturę masową, często ocierającą się o kicz. Co z tego, że nie wnosi
ona nic nowego do otaczającej nas rzeczywistości, ważne że przynosi zysk .
Remigiusz Mróz miał pomysł, może nawet i przepis na sukces. Tylko, że zamiast
popłynąć na nieznane wody, udał się do bezpiecznej przystani schematów, które
mnie, konesera sztuki wysokiej kuje bardzo w oczy. Co ciekawe Mróz wtedy
jeszcze nie stał na szczycie, dopiero na niego wchodził , a już popadł w
pułapkę tego, co powszechnie uważane jest za dobre i opłacalne. Szkoda,
naprawdę szkoda bo ta książka miała duży potencjał, żałuję że okazał się
niespełniony; Ale jak to jest stać na szczycie? „Na
szczytach nigdy nie jest ciepło. Wieją lodowate wichry, każdy stoi skulony i
musi pilnować się, żeby sąsiad nie strącił go w przepaść.” Tak na to pytanie
odpowiedziałby Ryszard Kapuściński, autor m.in. „Cesarza”. Prawda jest taka, że
nie tak łatwo jest odrzucić wszystkie głosy i teorie czytelników napływające ze
wszystkich stron (szczególnie w dobie XXI wieku, kiedy Internet umożliwił nam
kontakt ze wszystkimi ludźmi na całym świecie, bez żadnych ograniczeń). Jestem
przekonana, że nie łatwo było Georgu R.R. Martinowi odrzucić wszystkie
schematy, wątki, które pojawiły się w serialu, w szczególności te z ostatniego
sezonu; Moim największym autorytetem w tej dziedzinie jest Donna Tartt. Pisarka
wyjątkowa, może nawet dziwna, która piszę wolno (ma wręcz ślimacze tępo, w
porównaniu do Mroza – błyskawicznej maszyny do pisania), w swoim tempie nie
bacząc na nic i na nikogo; Oglądam ostatnio wywiad z Remigiuszem i pomógł mi on
lepiej zrozumieć tego autora. Jego perspektywę patrzenie na swój tryb pracy,
oraz ilość wydanych książek. Nie zgadzam się z jego „filozofią” pisania, ale
szanuję ją, bo przecież każdy ma prawo do swojego zdania. Choć przyznaję, że
kiedy na półkach księgarni wydze kolejną, nową powieść Mroza, to wzdrygam się
wewnętrznie nad tą maszynową produkcją.
„Kasacja”
– czyli jak w świetle prawa wymierzyć sprawiedliwość:
W centrum Warszawy, nie opodal
Pałacu Kultury mieści się pewna kancelaria prawnicza, w której to niejaka
Joanna Chyłka na swym krześle przekleństw zasiada. Pracuję ona w nocy i dnie,
bez wytchnienia. Nic więc dziwnego, że taki z niej okrutny stwór bez serca, co
to dla swojego opiekuna Oryńskiego żadnej litości nie ma. Sprawy, które
prowadzi zazwyczaj wygrywa – bo któżby śmiał się sprzeciwić takiej
bezkompromisowej kobiecie? Ale na wszystkich w świecie znajdzie się hak. Dla
Joanny Chyłki hakiem może okazać pewien Langer, rzekomy morderca dwóch osób.
Sprawa wydaje się prosta: winę oskarżonego widać, jak na dłoni. Więc tym trudniejsze
zadanie ma przed sobą pani mecenas, która ma obronić Langera, a nie bynajmniej
wymierzyć mu sprawiedliwość.
Czy można popełnić morderstwo w
świetle prawa? Co się tak naprawdę liczy dla sędziego słuszność sprawy, czy
zgodność z konstytucją? Bo nie wierze, aby jakiekolwiek prawo było w stanie
wyznaczać wszystkie zasady, które miały by swoje odzwierciedlenie w
rzeczywistości. Takie pytania rodzi ta książka. Pozostawia nas ona z jednym
wielkim znakiem zapytania – Jak żyć?, pyta. „Kasacja” jest bardzo specyficzna,
wręcz kontrowersyjna. Jednych może zachwycać (jak na przykład moją byłą panią z
języka polskiego), a drugich doprowadzać do zimnej furii, szczególnie swoim
zbyt wulgarnym językiem; Chyłka to typowa „baba z jajami”, twarda niczym skała
i uparta nawet bardziej, niż osioł. A Oryński to jej vice versa prawie pod każdym względem. Och jak oni dobrze się uzupełniają.
Te napięcie między nimi jest wprost namacalnie wyczuwalne na kartach powieści.
Oj, Mrozie, Mrozie powinieneś być przystojnym autorem romansów, skupiającym się
na literaturze kobiecej - to by ci wszyło na dobre. To dla mnie dosyć śmieszne,
że w prawniczym kryminale znalazłam wątek romantyczny, który jest lepiej
zarysowany, aniżeli cała ta sprawa, wokół której toczy się akcja. Choć szczerze
mówiąc relacja Chyłka – Oryński, Oryński – Chyłka jest schematyczna przez
płytkość stworzonych postaci. Gdybym miała napisać szczegółową charakterystykę
głównej bohaterki, to niezmiennie przez cały tekst przejawiały by się synonimy
słowa „twarda”, lub „bezwzględna”. A tak to w zasadzie nic więcej nie
przychodzi mi do głowy na jej temat. Z Zordonem jest podobnie, ale cóż można
począć w wyniku tak wielkiego niedopatrzenia…
Podsumowując: na szczytach stoi „Kasacja”
zimna i chłodna, niczym Chyłka w przypływie bezwzględnego uporu, i wiązanki
wulgaryzmów. Zewsząd mych uszu dobiega głośni krzyk konkurencji, wspinającej się
na szczyt, ale jest tutaj tak ciasno, że wątpię aby ktokolwiek zdołał dołączyć
jeszcze do tego zacnego grona „szczęśliwców”. Więc każdy musi pilnować swojego
miejsca, w szczególności „Kasacja”, bo w każdej chwili nasi przeciwnicy mogą
wykorzystać naszą nieuwagę, wdrapać się na szczyt, zająć nasze miejsce i już
nigdy więcej nie odstąpić nam pola. W związku z tym trzeba walczyć okrutnym
wulgaryzmami i schematami, by przetrwać.
Komentarze
Prześlij komentarz