W czarnej dziurze ciemności, w odmętach głębokiej studni
pojawia się zimna kropla – lecz nie zbawczej wody, tylko czegoś kompletnie
odwrotnego: tuziny. Te „światło” czarniejsze, niż noc kusi nas swym blaskiem.
Woła do nas „choć, choć, napij się choć odrobinę” – my ulegamy. Idziemy przez
krótki most zagłady, by ze studni głębokiej stoczyć się w jeszcze głębszą
przepaść. Ów most pod naporem naszego ciężaru nie raz się chwieje, namawiając
nas do odwrotu. Lecz my, głusi na wszelkie ostrzeżenia, czy nawoływania, jeszcze
z większą upartością przemy na przód, ku zagładzie. Destrukcji, ciemności tak
ciemnej i nieprzeniknionej, że jasne światło dnia w obliczu tak ciemnej mgły,
wydaje się tylko nikłym promyczkiem świecy. O to wszystko przez truciznę życia,
którą nasz „wspaniałomyślny” bliźni nam ofiarował. Ale to my skazaliśmy się na
zagładę. Bo w naszej władzy leży decyzja, jaką drogą mamy podążać. Czy ma to
być zdradliwy most, czy może pełna ostrych zakrętów szara ścieżka?
A
gdy wybije północ czar pryśnie:
W szarej
codzienności. W domu pełnym włości. Leży list przez sprytnego lisa
przyniesiony. A w liście ów zaproszenie na bal się znajduje. Wtedy w ruch idzie
igła, nitka, by piękną suknie na ten wyjątkowy wieczór móc przygotować. Gdy
wszystko już gotowe i dzień zamienia się w noc, można ruszać wspaniałą karocą,
aby z sekretów ukrytych zdjąć koc; Muzyka gra, brzmi jak śpiew słowików o
poranku, jest delikatna, spokojna, niczym letni wieczór; niezmącona żadną
szkaradną łzą. Piękny kawaler o zmysłowym spojrzeniu podaje nam swą dłoń i do tanga
prosi wciąż. Raz… dwa… trzy, tańczmy tak do rany, aż opadniemy z sił, bo noc
jeszcze młoda, bo księżyc wisi na niebie wysoko, bo w domu problemów po
stokroć, a na parkiecie pustka – tylko taniec i ambrozja, by wszystko trwało i
trwało, bez końca; Lecz nim trzecia pieśń dobiegnie końca, już pierwsze
promienie słońca witają nas zza horyzontu. Wraz z nimi czar pryska. Piękna
suknia w kuchenny fartuch się zamienia. Przystojny kawaler opasłym mężem się
staje. A muzyka, niegdyś tak cudowna, już tylko w wspomnieniach pozostaje… Tak
szukamy i szukamy wciąż, tego sprytnego lisa, co to dobre wieści przynosi nam
czasem. Co to troski nam zabiera, byśmy mogli tańczyć i tańczyć bez końca,
chociaż przez jedną noc.
Czasem
potrzebujemy kolorów w tej naszej szarej rzeczywistości. Lecz jeszcze częściej
nie zważając na nic uciekamy do słodkiego zapomnienia. By wprowadzić się w ten „niezwykły”
stan odrętwienia wystarczy zaledwie włączyć Netflix’a, poszperać w mediach
społecznościowych, czy sięgnąć po jakąkolwiek książkę kryminalną. To jest naszą
ucieczką. Czymś co sprawia, że przestajemy przejmować się tym, co jest teraz i
zaczynamy żyć gdzieś indziej. Co z tego, że rachunki nie zapłacone. Co z tego,
że dzieci domagają się naszej uwagi, a my ohydnie skazujemy je przez nasze
lenistwo na los największego i najbardziej skutecznego pracza mózgu na świecie
– telewizora i Internetu; Liczy się tylko nasze „ja”, oraz nasza głowa pełna
„problemów”. Szukamy sposobu, jakoby recepty na chwilowe opuszczenie tego
świata. Przedstawione wyżej „sposoby” są praktycznie nieszkodliwe, w porównaniu
do innych gorszych praktyk, niestety stale praktykowanych przez większość
społeczeństwa; Zapominanie nie jest złe, jeśli niezapominany zbyt wiele. Czasem
można, a nawet trzeba przenieść się do alternatywnej rzeczywistości, ale
wszystko jest dobre w umiarze. Bo jeśli będziemy nadużywać tzw. „pustej
rozrywki”, to nie starczy nam czasu, na kulturę „prawdziwą” – wyższą; To, że chcemy
zapomnieć, jest dość proste i oczywiste – przyczyny i skutki tego jakże
pociągającego sposobu spędzania wolnego czasu również wydają się dość jasne.
Wobec co takiego mają w sobie kryminały, że też upodobaliśmy jej sobie, jako
bramę do innego świata? Czyżby posiadały tę zachęcająco, uzależniającą
ciemność? A może wręcz przeciwnie, bije z nich wewnętrzne dobre światło,
wszystkiego co nas przerasta?
Jak
to jest, że wszyscy są w stanie pokochać to jedno wielkie „coś”?:
Jaki jest
przepis na kryminał idealny? Cóż receptura (w porównaniu do innych gatunków
literackich) nie jest jakoś szczególnie skomplikowana. Wystarczy zaledwie
wyspać trochę mąki (w miarę dobrych, spójnych, prostych bohaterów), proszku do
pieczenia (zapewnić książce odpowiedni rozgłos i reklamę), cukru (humor z
domieszką ironii, oraz sarkazmu), oraz dodać jedną kostkę zimnego masła
(prosty, zrozumiały język). Następnie wrzucamy zrobione ciasteczka do
rozgrzanego piekarnika (piszemy i wydajemy) i…. voilà mamy pyszny dodatek do herbaty (możemy być dumni z rezultatów
swojej „ciężkiej” pracy). Czyż to nie banalnie proste? Wystarczy tylko wejść do
pierwszej lepszej księgarni i podziwiać niewyobrażalną ilość „mrozów” na
półkach;
Wydaje
mi się, że wszyscy „kochamy” kryminały za dwie rzeczy: za zapomnienie, które
nam ofiaruję, oraz emocję, które niechybnie w nas wzbudzają. Bo gdy nie czujemy
nic, gdy dopada nas odrętwienie potrzebujemy jakiegoś zastrzyku energii, który
wyciągnie nas z tego emocjonalnego dołku. A to, że nowych wrażeń i przeżyć
jesteśmy głodni nieustannie, wynika już troszeczkę z czegoś innego…
W
literaturze są pozycje powszechnie uwielbiane i znienawidzone – a również i
takie, które jednocześnie wzbudzają zarówno jedno, i drugie uczucie. Więc na
przykład „Lalka” jest powszechnie znienawidzona, horrory Kinga uwielbiane, a
seria o Chyłce Mroza wzbudza naprawdę wiele kontrowersji… W związku z tym
myślę, że Agatę Christie można zaliczyć do tej pierwszej grupy „szczęśliwców”,
którzy mają na swoim koncie więcej opinii pozytywnych, aniżeli negatywnych. Ale
jeżeli coś ma w sobie wszystkie wymienione wyrzeż składniki, to można już tylko
czekać na efekt swojej pracy, wylegując się bezczynnie na kanapie. Książki
Christie są właśnie tak idealnie wyważone. Nigdy nie są ani za długie, ani za
krótkie. Język jest prosty, lecz nie prostacki. A bohaterowie z pozoru różni,
ale w rzeczywistości tacy sami – stali. Nic więc dziwnego, że stworzone przez
Agatę ciasteczka tak bardzo wszystkim smakują, choć są niebywale proste w swej
formie. Może właśnie w tym tkwi siła wszystkich kryminałów – w prostocie. Bo
fabuła, choćby nie wiem jak zawiła zawsze będzie ograniczać się do trzech
czynników: przyczyny, morderstwa, oraz skutków.
Zawsze
kiedy myślę o kryminałach bardziej pod względem praktycznym, zastanawiam się,
czy autorzy tych książek nie piszą ich przypadkiem od tyłu. W zasadzie to
całkiem proste. Bo jak zna się już mordercę, oraz główny motyw, to łatwo
później tak ubrać całą powieść, żeby ona na pierwszy rzut oka nie wydawała się
ani jakoś szczególnie prosta, ani zbytnio szablonowa. Napisałam kiedyś pewne
opowiadanie kryminalne, może nawet nie jedno; nie stosowałam się do tej zasady,
może dlatego gdzieś pod koniec pojawiły się pewne fabularne nieścisłości… Ale z
dwojga złego każdy sposób jest dobry, jeśli dobrze prowadzi nas do wcześniej
założonego celu.
W
samotności smutek przychodzi najczęściej (uwaga w tej części wpisu znajdują się
okrutne i bezlitosne spojlery):
Na pewnej wyspie
od lądu oddalonej, mieszkało sobie dziesięciu żołnierzy, skazanych na wieczną
niewolę. Wyspę opuścić nie zdołali, choć bardzo się starali. Współpracę podjąć
chcieli, lecz przez to jeszcze szybciej wszyscy poginęli. Ratunku nie ma, więc
ze śmiercią pogodzić się trzeba. A smutno umierać na wyspie, tak po prostu bez
powodu. Bez sztormu żadnego. Bez wiatru mocnego. Ani też bez winy – choć ona
jednak gdzieś pod pozorami się kryję; Tak oto dziesięciu hardych żołnierzyków
na wyspę zawitało i tam też już po kres swoich dni pozostało.
Komentarze
Prześlij komentarz