"Lot na szczyt"



„Lot na szczyt”

Na Kwiecistej Polanie, daleko na odludziu, gdzie człowieka już dawno nikt nie widział, ani o nim nie słyszał, rosły dwa ogromne drzewa sięgające nieba. Były one potężne i bardzo stare – już od wieków skrywały swoje mroczne tajemnice. W konarach tych wielkich liściastych drzew gniazdo swoje założyło dwa potężne rody ptaków. Pierwszy ród był nieco straszy, bardziej doświadczony, od drugiego. Natomiast drugi emanował jakąś wewnętrzną radością dziecka, która już zniknęła z dusz pierwszego rodu. Ptaki mieszkały niedaleko siebie, zaledwie kilka machnięć skrzydeł dzieliły ich drzewa. Lecz pomimo to ptaki ów nie znały się zbyt dobrze, zazwyczaj nie chciały mieć nic do czynienia z przeciwnym rodem, z którym na co dzień rywalizowały o dominację na Kwiecistej Polanie. Ale wszystko z upływem czasu się zmienia. Zagorzali przeciwnicy umierają, pozostawiając po sobie potomków, którzy w swych sercach nienawiści do swoich sąsiadów nie mają. Tak więc o świcie słońca pewnego wrześniowego poranka miało miejsce Wielkie Zgromadzenia – zebranie przedstawicieli obu rodów ptaków. To był pamiętny dzień, na który wszyscy wyczekiwali z zniecierpliwieniem. Szczególnie młode ptaszki były podekscytowane zawarciem nowych znajomości z niedostępnymi wcześniej dla nich sąsiadami. Chciały móc latać z nowymi towarzyszami aż do puszystych obłoków zwisających z nieba; chciały poszerzyć swoje horyzonty o jeszcze jedno gniazdo, tak różne od tego, które już znają… Wielkie Zgromadzenie zdecydowało, że jeszcze w tym roku odbędzie się wycieczka, która miała na celu integrację, kiedyś zagorzałych wrogów, teraz sojuszników rządzących wspólnie Kwiecistą Polaną.
           W przeddzień wyjazdu na konarach drzew obu gniazd miała miejsce okropna krzątanina. Ptaki latały z góry na dół, z dołu do góry, niektóre porządkowały tak swoje bagaże, a inne bez celu przemierzały podniebne mile, w celu spożytkowania nagromadzonej w skrzydłach energii. Tej nocy chyba żaden ptak oka nie zmrużył. Wszyscy zgodnie wyczekiwali pierwszych promieni słońca – ustalonego momentu wylotu. Gdy w końcu wskazówki zegara przetańczyły kilkakrotnie powolnego walca po traczy nocy, oba rody, jak jeden mąż wzbiły się w powietrze i pomknęły tam, hen w dal, ku przygodzie.
Podróż była bardzo fascynująca, szczególnie dla mniejszych ptaszków, które nigdy od swojego gniazda nie oddalały na więcej, niż pięć podniebnych mil. A wszystko co nowe budzi ciekawość, chęć eksplorowania ukrytych tajemnic tego świata. Nie wszyscy byli tak skorzy do przygód, jak te małe, niedoświadczone ptaszki. Starszyzna leciała spokojnie, stałym rytmem, nie zważając piękno dookoła; W końcu dolecieli. Jaka to była radość i zachwyt, dla co poniektórych, którzy nigdy jeszcze tak wysokich szczytów na oczy nie widzieli. „Patrz, patrz, jakie piękne są Tatry o tej porze roku. Jakie wysokie, ośnieżone, niezdobyte… Czy widziałeś w swoim życiu coś równie zachwycającego?” – ćwierkały do siebie wrażliwe na piękno ptaszki. Niestety nie wszyscy zdali się do zauważyć. Nie mowa tutaj o starszyźnie, lecz ptaszkach średnich, które bardziej były zajęte swoimi sprawami, niż podziwianiem zapierających dech w piersiach widoków…


Tak o to przyszedł czas na pierwsze zwiedzanie. Ptaszki latały od jednego złotego drzewa do drugiego, by w końcu spocząć na ogromnych starym dębie, który wiedział co nieco o dwóch rodach, odwiecznie ze sobą rywalizujących. Stary dąb opowiadał z pasją i zaciekawieniem, aż chciało się słuchać więcej, i więcej, tych niezwykłych opowieść. Ale czas naglił, trzeba było lecieć dalej.
Ptaki szukały drzewa, na którym mogłyby spocząć. Musiało być one na tyle duże, by mogło pomieścić oba rody, ale jednocześnie na tyle małe, aby nikt inny już nie mógł tam przylecieć. W końcu znalazły idealne drzewo, doskonale odpowiadające ich wymaganiom i  szczęśliwe zasiadły na swych gałęziach. Posiliły się – och jakże były głodne (przynajmniej niektóre) po tylu godzinach lotu – a następnie, te najbardziej wytrwałe wybrały się na nocne polowanie. Jaka to była frajda przemierzać górskie szczyty o zmroku, w złocistych promieniach zachodzącego słońca. Polowanie zakończyło się sukcesem. Zapasy na najbliższą noc zostały zrobione, więc z czystym sercem można było wracać do swojego gniazdka. Drogę powrotną oświetlał im księżyc, który tej nocy na przywitanie wyszedł za ciemnych chmur. Mały niepozorny ptaszek, zauważywszy to zjawisko uśmiechnął się delikatnie do swojego podniebnego towarzysza, „jak dobrze mieć przyjaciół, szczególnie tych wiernych i zaufanych”, pomyślał.
Wszystkie ptaki chciały się bliżej poznać, w końcu taki był cel tej wielkiej wyprawy. Zwołano więc Wielkie Zgromadzenie, ale takie nieoficjalne, pozbawione cenzury, czy niepotrzebnych zasad. Ptaki obu rodów latały wspólnie po gałęziach drzew, śmiały się do rozpuku, wymyślały przeróżne ciekawe zabawy i dziwiły się, jak dobrze spędza im się czas we wspólnym towarzystwie; Gdy już noc zapadła na dobre, wszystkie ptaszki poszły grzecznie spać, jedni zrobili to wcześniej, drudzy później. A kiedy wszyscy już swe oczka zamknęli księżyc dalej świecił na niebie i uśmiechał się tak, jak wcześniej: szeroko z ogromną sympatią.        


*


Na czarnym niebie nocy pierwsze promienie słońca toczyły zaciekłą walkę o dominację nad sklepieniem niebieskim. Stopniowo ciemność ustępowała, cofała się krok za krokiem, aż w końcu zniknęła zupełnie. Dała zwyciężyć porankowi, by o zmroku zarządzić odwet. Księżyc był spokojnym sojusznikiem słońca. Z godnością zszedł ze sceny, bez niepotrzebnych słów, ani przezwisk. Bo przecież księżyc i słońce to figury idealne, w nich nie ma miejsca za zgorszenie, czy nienawiść;
Ptaszki z ulgą przywitały nastanie dnia. Noc jest zawsze dla nich jedną wielką zagadką, nigdy nie wiadomo co może się w niej wydarzyć. Większość ptaszków spała jeszcze twardo o brzasku dnia. Nie ma im się co dziwić, wieczorem latały tak długo, że teraz, gdy świt już nastał muszą nadrobić stracony nocny czas. Ale pośród nich znalazł się jeden delikwent, co to się zmęczenia nieprzespanej nocy nie bał i tylko, gdy niebo niebieskie się stało wyruszył na poranny lot, by eksplorować wszystko, co nieznane. Ach jakże piękny był świat o tej porze dnia. Nic nie jest tak dziewicze i zachwycające, jak poranny śpiew ptaków, trawa usłana rosą, pianie koguta, gdy słońce za chmur ukarze się; jak poranne rześkie powietrze napawające nas pozytywną energią, jak możliwości nieokiełznane, które tylko czekają na nasz piękny krok. Wobec tego po co tak długo spać i marnować tak piękny dzień? Czyż wszystko co wielkie nie miało swojego początku o brzasku świtu, w porannym domowym zaciszu? Któż wie…

Dwa rody pod przewodnictwem starszyzny udały się na wielką wyprawę w góry. Cóż to była za piękna chwila, gdy wszyscy stanęli twarzą w twarz z pięknem Tatr. Wtedy nawet śpiochy, które balowały do rana, przecierały z niedowierzania zaspane oczy, nie mogąc napoić się w pełni tym zachwycającym widokiem. Ptaszki leciały przez lasy świerkowe, jodłowe i mieszane. Nie jedne drzewa straciły już swoją zieloną barwę, przybierając złoto-czerwony szalik, by chronić się przed zimnym północnym wiatrem, który o tej porze roku w Tatrach dawał już drzewom, szczególnie tym młodym o cienkiej korze, we znaki; Leciały grupami tocząc intrygujące rozmowy o życiu, śmierci i spadających liściach. Jedne ptaszki trajkotały wesoło o pięknych drzewach, strumyczkach i pogodzie, inne zaś posępnie trzepotały skrzydłami, narzekając straszliwie na ich marny los – chciały już jak najszybciej przelecieć tę trasę, by móc w swym gniazdku raczyć się wesołą rozmową o tajemniczej przyszłości.
Na końcu drogi powitał ich siklawa. Wodospad niewielki, ale piękny w swej ograniczonej okazałości. Płynął on z gór, z najwyższych szczytów, z niemal samego nieba. Dwa rody przysiadły na chwilę koło niego, by wysłuchać kolejnych historii o ludziach, którzy niegdyś tłumnie odwiedzali te strony.
- Och jakże wiele ich było - wspominał wodospad.
- Ale ile, ile? – pytały ciekawskie ptaszki.
- Cóż… Widzicie ten las świerkowy rosnący w pobliżu? – wszystkie ptaki zgodnie pokiwały głowami. – A więc ludzi było tu tak wielu, jak igieł na tych drzewach.
- To bardzo, bardzo dużo – odezwał się najmłodszy ptaszek.
- Och tak, tak. I mogę tylko ręczy za tych, których widziałem. Któż wie ile ich przybyło, wtedy kiedy spałem?
- A co robili ludzie, kiedy tu przybywali? Rozmawiali z tobą choć trochę? – zapytała starszyzna.
- Nigdy z nimi nie rozmawiałem. Oni nie znają mojego języka szumu, choć ja znam ich język doskonale. Więc chociaż, że byłem w centrum uwagi, zawsze potrafiłem zostać postronnym obserwatorem, który spokojnie przygląda się wszystkiemu z boku. Ludzie byli różni, jeszcze bardziej niż mój przyjaciel śnieg, odwiedzający mnie czasem. Jedni cieszyli się na mój widok, drudzy kręcili głowami z rozczarowaniem. „I to jest ten wodospad? Taki mały?” pytali się wzajemnie. Nigdy nie lubiłem takich delikwentów, co to uważali się za większych ode mnie, podczas gdy w rzeczywistości nie dorastali mi nawet do pięt. Lecz to nigdy nie dziwiło mnie za bardzo. Ludzie są bardzo podobnie do nas, stworzeń natury, również potrafią kochać, nienawidzić, płakać z radości i smutku… Pewnie chcielibyście posłuchać więcej o tych „fascynujących” stworzeniach? – wszyscy na powrót pokiwali twierdząco głowami. – A więc tak… Kiedy przychodzili do mnie ludzie, często robili przede mną dziwne pozy. Wyciągali ręce, wskazywali palcem, czy tworzyli jakiś skomplikowany wzór ze swych dłoni. Ustawiali się przed małym prostokątnym urządzeniem i szczerzyli do niego zęby. Nawet jeśli ktoś był niewymownie smutny, czy zmęczony, na moment zapominał o wszystkich swoich troskach, by podarować jeden, często nieszczery uśmiech, małemu prostokątnemu urządzeniu. Długo myślałem nad tym i nie potrafiłem znaleźć wytłumaczenia tego zachowania. Z pomocą w moich rozważaniach przyszedł mi śnieg, który co roku odwiedzał mnie każdej zimy. Powiedział mi, że owe małe prostokątne urządzenia to telefony, które służą ludziom do porozumiewania się i robienia zdjęć. Zupełnie nie zrozumiałem tego wytłumaczenia, bo owo urządzenie przecież wcale nie pomogło mi porozumieć się z ludźmi, wręcz przeciwnie tylko pogorszyło nasze relacje. Bo kiedyś, kiedy odwiedzały mnie rzesze tłumów, jeszcze większe, niż wtedy, ludzie zawsze patrzyli mi prosto w oczy, a nie odwracali się do mnie plecami, by wraz ze swoimi kompanami zrobić sobie zdjęcie (cokolwiek to było). Ludzie to dziwne stworzenia, może i dobrze, że już ich nie ma. Bo cóż oni robili dla nas, stworzeń natury? Wydaje mi się, że nie wiele. Bardziej nam szkodzili wycinając lasy, wydobywając surowce i zabijając dla swoich korzyści.
- To była bardzo pouczająca historia. Dziękujemy ci siklawo, że zechciałeś nam ją opowiedzieć – podsumowała starszyzna.
- Tak dziękujemy, bardzo dziękujemy – dodały najmłodsze ptaszki.

            Tak o to nastał wieczór. Tym razem cienie nocy stoczyły wygraną walkę o dominacje na sklepieniu niebieskim. Znów księżyc zawitał na niebie, tym razem w towarzystwie ciemnych chmur, które niczym gruby koc przykrywały go w niektóry godzinach nocy. Ptaszki zapaliły świece zabrane z domu i urządziły się ucztę pod gwiazdami, by bawić się i poznawać do rana.

            Niespodziewanie na horyzoncie pojawił się dzień trzeci, ostatni. Ptaszki ze łzami w oczach żegnały się z Tatrami. Tak mocno przez ten czas związały się z wysokimi górami, że aż nie potrafiły odmówić sobie lotu na jeszcze jeden szczyt. To była wyjątkowa wyprawa, w której towarzyszyła im niechciana znajoma mgła. Ptaszki, szczególnie te mniejsze obawiały się nieprzejrzystej białej masy, która nacierała na nich ze wszystkich stron, jakby chciała ich wciągnąć do swojej nicości, jednakże nigdy nie czyniła im żadnej krzywdy. Zawsze wycofywała się wraz z pojawieniem się pierwszej łzy. Na szczęście na szczycie była mała drewniana chatka, w której wszystkie ptaki mogły się skryć. Tam mgła już wejść nie mogła, czekała więc na zewnątrz, samotna i nieokiełznana, jak zawsze.
Pomimo tej końcowej nieprzyjemnej przygody ptaszki wracały do domu z uśmiechem na twarzy. Cieszyły się z nowo nawiązanych znajomości i dobrze spędzonych chwil. Dwa rody jednogłośnie uznały, że jeszcze kiedyś, najlepiej już wkrótce, znowu razem udadzą się na podniebne pustkowia. Zmęczeni, jednakże bardzo zadowoleni wszyscy wrócili bezpiecznie do swojego gniazdka. W drodze powrotnej pożegnał ich jeszcze księżyc i piękna melodia o mieście gwiazd…



Komentarze