Małe kobietki - czyli po prostu uśmiechnij się i bądź dobry




            Czasami zrozumienie niektórych rzeczy przychodzi nam z trudem. Szczególnie w okresie dojrzewania świat, który nas otacza wydaje się jedną wielką zagadką (oczywiście w tym wieku „wydaje” nam się, że mamy już o nim jakieś pojęcie, że w końcu „tak wiele” już przeżyliśmy, ale to nieprawda – poznanie świata liczy się w latach, a nie w przeczytanych książkach). Ale może nie warto dojrzewać. Przecież beztroskie życie dziecka jest dużo prostsze od szarej, zazwyczaj trudnej codzienności dorosłych. Lecz gdybyśmy przez cały czas żyli na pograniczu lenistwa, nigdy nie skosztowalibyśmy świata takim, jakim jest naprawdę. A wszystko, w tym naszym ziemskim życiu przemija. Kwiatki zerwane z łąki po tygodniu więdną, drzewa rosnące kilkadziesiąt lat usychają; a ludzie umierają – powracają do swej pierwotnej formy – prochu i niematerialnej duszy; Dlatego, że nie stoimy w miejscu, rozwijamy się, uczymy – w konsekwencji niektórzy (na przykład ja) zadają za dużo pytań, na które nie ma odpowiedzi, bądź odpowiedź na nie jest tak prosta, że wprost bez sensu o nią pytać. Dzisiaj chciałabym poruszyć lekkie tematy, takie może i oczywiste, ale na pewno niezobowiązujące. Jeszcze na koniec tego wstępu wspomnę, że ostatnio w moim życiu nagromadziło się wiele kontrastów (co bardzo dobrze, jeślibyśmy się mu bardzo dobrze przyjrzeli, odzwierciedla mój blog). Ostatnio przeczytałam bardzo lekką i zabawną książkę – tudzież „Małe kobietki” autorstwa Louisy May Alcott. I powiem Wam szczerze, że jest to powieść, która bardzo mi się podobała, ale po jej przeczytaniu nie mam potrzeby sięgać po kolejne tomy tej serii. O tuż niektóre książki (wbrew temu co sądzą o nich ich autorzy) nie potrzebują już kontynuacji; Jakość, a nie ilość decyduję o tym, czy coś w naszym mniemaniu zasługuję na pochwałę, albo naganę. Dlatego też mi osobiście zdecydowanie wystarcza pierwsza część serii (aby ją zakończyć zmieniłabym zaledwie ostatni akapit); jedynie na tej decyzji cierpi moja ciekawość, które ciągle niezaspokojona nie raz spędza mi sen z powiek. Ale na szczęście me męki nie potrwają już długo, ponieważ za kilka miesięcy będzie miała miejsce premiera kolejnej ekranizacji „Małych kobietek”. Tym razem będziemy mieli okazję podziwiać na dużym ekranie takie gwiazdy jak: Meryl Streep, Emme Watson,  Timothéego Chalameta, czy Saoirse Ronan. Tak więc zapowiada się niezłe widowisko (zwiastun filmu możecie znaleźć tutaj), ale teraz już nie przedłużając płynnie przejdźmy do ważniejszych kwestii tej recenzji.


Być bogatym, lecz nie w złoto, tylko w miłość:  


            Pieniądze szczęścia nie dają, ale dostarczają wiele przyjemności. Człowiek to taki stwór, który lubi otaczać się wszelkimi pięknymi, materialnymi dobrami. A przecież do szczęścia potrzeba naprawdę niewiele. Wystarczy spojrzeć tylko na zwolenników idei „zero waste” – czy oni, odrzucając nadmierne, niepotrzebne produkty, wyglądają na mniej szczęśliwych, niż my? Nie. Ale w tym bogactwie nie dokładnie chodzi o to, by od razu stać się zagorzałym ekologiem. Wystarczy, że zauważymy na początek nieco ważniejszą prawdę; tudzież – uczucia, emocję, drugą osobę. Czyli jednym słowem, niematerialne wartości, które nie sposób wycenić na jakąkolwiek kwotę; To była jedna z pierwszy lekcji Amy, Meg, Beth i Jo. A później… zaczęło się robić co raz ciekawiej.


            W wyniku pewnych okoliczności bogata i poważana rodzina Marchów, traci swój majątek. Od tej pory cztery siostry: Meg, Jo, Beth i Amy, wraz ze swoją matką wiodą bardziej skromne, aczkolwiek nie mniej szczęśliwe życie. Dziewczynki swoim optymizmem i radością starają się urozmaicić sobie swoje codzienne obowiązki. Ze wszystkich sił pragną być dobre, bezinteresowne i pokorne, by ich ojciec po powrocie z wojny secesyjnej mógł być z nich dumny.


Czasem książka jest podróżą – ciekawą, ale i niebezpieczną:

           
            To była książka słodka, niczym najsłodszy pszczeli miód. Czytało się ją szybko i nad wyraz przyjemnie; Miałam wrażenie, że płynę. Wiosłuję, ale nie męczę się zbytnio. Podziwiam wspaniałe widoki i uśmiecham się szczerze. Bo może i naprawdę płynęłam, tylko, że bez łodzi i oceanu, i tylko z książką w ręce.
Płynęłam łodzią po błękitnym oceanie. Ze strony na stronę oddalałam się co raz bardziej od brzegu, ale nie przeszkadzało mi to wcale, bo już mój wzrok osiadł na kolejnym lądzie, który majaczył mi przed oczami na horyzoncie – tam gdzieś daleko. Byłam spokojna, nie bałam się ani przez moment, nawet wtedy, kiedy pod koniec wypraw zaczął się wzmagać ostry, niebezpieczny wiatr, a chmury na niebie zaczęły przybierać ciemniejszą barwę. Już od początku wiedziałam, nawet zanim wybrałam łódź, że tam gdzieś na tym drugim lądzie coś na mnie czeka – że to właśnie dlatego tam płynę, przez ten pretekst, który w końcu, ostatecznie dostarczył mi tak wiele wrażeń. A moją niezwykłą, niepowtarzalną podróż mogłabym opisać następująco:
Kiedy odbiłam od brzegu, już za raz na sam początku poznałam cztery ptaki (dryfujące nieopodal na przeciętej na pół korze drzewa) zamknięte w jednej złotej klatce. Podpłynęłam do nich zaciekawiona i przyjrzałam im się bliżej. Największy ptak był dumny, piękny, oraz sądząc po odpowiednim ułożeniu piór, niezwykle dobrze wychowany. Zawsze zwracał uwagę na to, jak postrzegają go inni, chciał mieć jeszcze piękniejsze piórka, dzióbek i oczka. Czasami zapominał, jak ważne w życiu jest to co się ma, a jak nie istotne to, co posiadają inni. Ów ptak nosił elegancką przypinkę z napisem Meg. Drugi ptak w kolejności był wspaniałym przeciwieństwem pierwszego ptaka; Rzadko co zwracał uwagę na swoje brudne i nastroszone piórka. Ale za to był bardzo towarzyski – świergotał długie serenady, które układał później w piękne zdania. Drugi ptak chciał bardziej, niż trzy pozostałe wyfrunąć z zamkniętej klatki. Lecz przez swoje pochodzenie i z braku możliwości, nie mógł tego uczynić. Związku z tym gniewał się czasem straszliwie na swoich towarzyszy; wtedy piękne świergotanie, zamieniało się w karcący świst, który trudno było powstrzymać; Ale ów ptaszek (który nosił imię Jo) starał się, podobnie jak pierwszy, być dobrym ptaszkiem, pomimo swych ograniczeń. Z kolei trzeci ptaszek był najbardziej spokojny i potulny z nich wszystkich. Zawsze z niezwykłym opanowaniem wypełniał swoje obowiązki; pracował najciężej, jak umiał, tylko czasami oddając się swoim pożytecznym przyjemnością. Ten ptaszek był aniołem, szczęśliwym nawet w klatce. Nazywał się on Beth. Natomiast ostatni najmniejszy ptaszek, chciał z zachowania przypominać tego pierwszego, najpiękniejszego ptaszka; I chociaż największy to ten ptaszek nie był, to chciał dokonać wielkich rzeczy. Ponadto zachwycały go wszelkie ozdoby, piękności i niezwykłości. Pragnął otrzymać dużo, małym kosztem. Brakowało mu pokory, ale nawet on nie ustawał w staraniach by swe złe, gorszące cechy zamienić w dobre.
Te cztery ptaszki zachwyciły mnie. W tej klatce były one takie niewinne, pozytywne, przepełnione miłością do świata i siebie nawzajem. Musiałam je zabrać ze sobą w drodze na drugi brzeg. A więc płynęliśmy razem. Opowiedziałam im trochę o sobie. Wróciłam myślami do tamtych chwil na stałym lądzie, tych o których wolałabym zapomnieć… Meg, Jo, Beth, Amy pomogły mi, tak po prostu, bezinteresownie. I tak powinno być. Bo to jest…


…właśnie feminizm!      


            Pomoc kobieta, kobiecie. Nie ważne, że nieznanej, ważne, że w potrzebie. Ach gdyby nie ta zamknięta na cztery spusty klatka, przytuliłabym moje cztery nowe przyjaciółki, pomyślałam. Nie powinny być tak zamknięte – ograniczone przez zasady, pieniądze, czy możliwości; Ale klucza nie było – może jest na wyspie, na którą płynę? Kto wie, jak otworzyć zamknięte bramy przeszłości, by móc wstąpić w przyszłość…
            Moja dalsza podróż była prosta – płynęłam przez siebie, aż to tarłam do brzegu. Jeszcze tylko zapomniałam wspomnieć o czarnym ptaku, który dołączył do nas, gdzieś po drodze. Usiadł sobie tak po prostu na dziobie łodzi i siedział. Rozmawiałam z nami – ze mną i moimi towarzyszkami – bardzo wytwornie, choć nie raz również psotliwie. Pozwoliłyśmy mu z nami płynąć – to my o tym zdecydowałyśmy, on nie miał w tym temacie nic do powiedzenia.
            Ale koniec końców dopłynęliśmy. Na brzegu wyspy znalazłam klucz do klatki. Otworzyłam ją bez zastanowienia. Cztery uwięzione ptaszki wyleciały czym prędzej w świat. Zaproponowały bym udała się z nimi w tę odkrywczą podróż. Odmówiłam, gdzieś w sercu wiedząc, że to już nie moja historia; Więc odlecieli bez mnie – Meg, Jo, Beth, Amy i czarny, piękny ptak, który do nas dołączył. Nie żałowałam swojej decyzji, bo wiedziałam, że wybrałam właściwie; Bo czasem nasze drogi splatają się po to by się w końcu rozdzielić i pozostawić za sobą historię, taką jak ta, która ma być pomocną opowiastką na drodze innych, zagubionych dusz.   




Komentarze