Chińskie lalki - czyli o trzech duszach zamkniętych w jednym ciele




            Na zboczach góry piętrzył się śnieg. Odbijał maluteńkie drobinki światła wysyłając w stronę swoich obserwatorów, jedne ciągłe SOS. „Pomocy, topię się!”, krzyczał śnieg. Lecz nikt, ani słońce świecące wysoko na niebie, ani wiatr wiejący z północy, ani nawet trzy piękne gołębice, siedzące nieopodal na gałęzi sosny, nie odpowiedziały na jego wołanie. Więc śnieg się topił i umierał w samotności. Kiedy już pierwsze źdźbła trawy zaczęły wychodzić spod pierzyny białego puchu, świat jakoby zlitował się nad biednym śniegiem i zesłał na ziemię chmury, które przysłoniwszy gorące promienia słońca, spowolniły proces topnienia śniegu. „Uff… już nie jest mi tak gorącą, nieprzyjemnie, jak wcześniej” – odetchnął z ulgą śnieg;
Trzy piękne gołębice obserwowały ze swojego miejsca na gałęzi świerku, proces topnienia tej śnieżnobiałej, zimnej brei, która zimą przysparzała im tak wiele kłopotów. Bo to właśnie ona, chowała pod swą nieprzebytą pierzyną, cenny pokarm. Gołębice nie raz próbowały przedrzeć się przez tę ścianę, lecz nie udawało im się dokopać się na tyle głęboko, by znaleźć coś zjadliwego. Może i mogłyby kopać do skutku, gdyby nie to zimno, chłód, który nie pozwalał im na długo siadać na tym białym podszycie. Z tego powodu trzy piękne gołębice wcale nie ubolewały nad topieniem się śniegu. Ba! Nawet się z niego cieszyły. W końcu nareszcie dostaną, to, na co już tak długo czekały – samo zdobyty pokarm. Zima ciągnęła się już w nieskończoność, ciągle tylko chłód, zimny wiatr i maleńkie płatki śniegu przysłaniające widoczność podczas porannych, i wieczornych lotów. Niestety trzy piękne gołębice nie były ptakami głupimi. (Napisałam „niestety”, ponieważ czasem lepiej żyć w błogiej nieświadomości, niż później w kontrowersyjnych okolicznościach zmierzyć się z druzgocącą prawdą. Co nie oznacza, że tak powinno się żyć, lub dążyć do takiego życia.) Więc wiedziały, że gdy miną kolejne trzy pory roku, znów na horyzoncie pojawi się ta okropna zima, z tym okropnym ziemnym śniegiem. Brrr, aż trzęsę się ze zgrozą na samo wspomnienie tego nieuniknionego, ciemnego okresu w roku.
Komu więc wierzyć? Śniegowi, który istnieje, dlatego, że istnieje – w końcu nikt z nas nie wybrał, czy będzie żyć, czy nie. Albo dać wiarę ptakom, które uważają śnieg i zimie za swojego diabła kusiciela? Nasza rola w tym sporze jest znikoma. Świat nie może funkcjonować zarówno bez śniegu, jak i gołębi. Tak samo my musimy radzić sobie z naszymi zimami, które same sobie swą okropnością nie zawiniły. To tylko my uczyniliśmy z nich coś niedobrego – przepisaliśmy im same negatywne rzeczy, ponieważ nie potrafiliśmy sobie sami poradzić z naszą wewnętrzną złością. A tacy już jesteśmy, nie za wszystkimi swoimi słabościami potrafimy stoczyć zwycięski pojedynek; Ale może i dobrze, że są, te zimy. Bo gdyby ich nie było, nie potrafilibyśmy należycie cieszyć się nadchodzącą wiosną, która przecież stereotypowo niesie za sobą nowy, dobry początek.


Jak porównywać, to tylko emocjami:


            Przyjaźń, to dość chwytliwy temat w literaturze. Bo albo ktoś ma przyjaciół, którzy są dla niego opoką w radzeniu sobie z innymi problemami, albo jest samotny, opuszczony przez cały świat i jego głównym problem jest właśnie ich brak [przyjaciół]. Wobec tego książka Lisy See nie powinna być czymś szokującym, czy nadzwyczajnym. Bo „Chińskie lalki” traktują o przyjaźni, o tej nietypowej relacji, która może się zrodzić pomiędzy trzema samotnymi, młodymi kobietami; Tematy „oklepane” można przedstawić na milion różnych sposobów. I nawet pomysł milionowy pierwszy może okazać się bestsellerem, czy czymś wyjątkowym. Bo czasami (a może nawet i zawsze) nie chodzi o oryginalność, o przedstawienie czegoś, czego jeszcze nie było, zarówno w świecie literackim, jak i rzeczywistym, ale o sposób wykonania tego. „Chińskie lalki”, to poniekąd książka biograficzna, lecz swą formą i stylem narracji, nie przypomina powieści biograficznej wcale! Mało tego, Lisa See wplotła w tę lekturę fragment swojej duszy, który przemienił coś „zwyczajnego”, w coś „nadzwyczajnego”. Więc jednak nie jest to kolejna książka o przyjaźni. Lecz jedyna i niepowtarzalna powieść o przyjaźni zabójczej, taka jak ta. I choćby było miliony tym podobnych książek, to w gąszczu nich „Chińskie lalki” będą odstawać i rzucać się od razu w oczy.


Jeden i dwa, to za mało:


            Grace, Helen i Judy połączyło San Francisco i trudna przeszłość, oraz ich samotność, która niepocieszona brakiem jakichkolwiek towarzyskich rozrywek, sama wybrała sobie towarzystwo. Czy można mówić o przeznaczeniu? Czasami tak, czasami nie… Ale w tym wypadku na pewno tak. Bo nie ma innego słowa, niż przeznaczenie, które mogłoby opisać początek relacji tychże dziewczyn. Bo dzieliło ich wszystko, a zdaje się, że połączyło tylko San Francisco, a w zasadzie nocny klub Forbidden City, który sprawił, że ich historia potoczyła się tak, a nie inaczej. I warto by było jeszcze dodać, iż ta opowieść ma swój początek w roku 1938. A opowiada ona nie tylko o przyjaźni, ale również o tolerancji, chińskim tańcu orientalnym, oraz kłamstwach i sekretach, które skrywają przed sobą, nawet najlepsze przyjaciółki…


            Tak jak Helen, Grace i Judy połączyło przeznaczenia, tak i ta książka trafiła do mnie z tej samej przyczyny. Nie wiem, czy przeczytałabym ją kiedykolwiek, gdyby nie stoisko z tanimi książkami w Carrefourze, na które natknęłam się przypadkiem podczas robienia zakupów. Ale takie jest właśnie przeznaczenie – nieprzewidywalne, nieodgadnione w swoich zamiarach. Dziękuje więc Komuś, kto mnie pokierował, bym tę książkę jednak kupiła i przeczytała. Bo jest to powieść ważna, nie tylko dla wszystkich kobiet, czy mężczyzn, ale również dla mnie – osoby, która również ma dwie bliskie przyjaciółki… Już nie raz wspominałam, że porównywanie różnych książek tego samego autora nie jest do końca dobrym zjawiskiem. Bo jak zestawić ze sobą dwie kompletnie różne rzeczy? Można opierać się na emocjach, które zawsze kierują się tym samym kryterium. Wobec tego, niestety „Chińskie lalki”, nie przebiły poprzedniej książki Lisy See, którą nie aż tak dawno temu miałam okazję przeczytać, był to mianowicie „Kwiat Śniegu i Sekretny Wachlarz”. Ale bynajmniej nie o to tutaj w tym wszystkim chodzi (recenzje „Kwiatu Śniegu…” znajdziecie tutaj); Pisząc o tym chcę zwrócić Waszą uwagę na to, że nie zawsze wszystko musi być „najlepsze”, „największe”, „najcudowniejsze”… Czasem po prostu wystarczy, że coś jest dobre i ważne; już wtedy może stać się w naszym mniemaniu rewelacyjne, jeśli oczywiście przyjmujemy jeszcze wyższe kryterium oceny, zarezerwowane właśnie dla tych arcydzieł, „najlepszych”, „największych”… To tylko tak w gwoli wyjaśnienia.


            Jeden i dwa, to za mało. To znaczy, że czasem dwie głowy nie wystarczają, potrzebna jeszcze trzecia – ta, która stanie w pustym rogu trójkąta. A gdy już te trzy duszyczki stoją, zamknięte w jednej figurze, zaczynają ze sobą rywalizować o dominację nad środkiem, który przecież pozostał pusty, jakoby niczyi.


Jak bić się, to tylko dwóch na jednego i do samego końca, czyli ostatniego aktu naszego oddechu:


            A kiedy ktoś zaczyna przyjmować inicjatywę, ktoś inny zaczyna budować sojusz. Lecz później, w świecie niby to uporządkowanym, w końcu bycie liderem, nie jest jednoznaczne z byciem złym, wkracza chaos. Bo okazuję się, że zamiast jednego lidera mamy trzech. Każdy z nich snuje własne plany i intrygi; żaden nie chcę odstąpić swojego pola i wrócić do kąta. Może w takiej sytuacji jedynym wyjściem jest ucieczka, zerwanie trójkąta i życia samemu, jako wolna, nieskończona prosta? Nie sądzę, aby to było możliwe. W końcu to, co złączyło ten trójkąt miało niepokonaną moc, więc… trzeba nauczyć się żyć wewnątrz niego. Jak to zrobić? To w brew pozorom nie takie trudne. Wystarczy tylko się ładnie uśmiechać, być miłym i na chwilę zapomnieć o własnych sekretach, i knowaniach. Rzecz banalna, prosta, jak budowa cepa. A jednak chwile szczęścia, które z pozory mogłyby trwać wiecznie, wcale nie są w stanie przetrwać tak dużego szmatu czasu. Wszystko się rozpada, gdy szydło, czyli dajmy na to uosobienie wszelkiego zła, wychodzi z worka. Wtedy wszyscy na raz odstępują pola, wracają do swojego konta, by tylko z oddali móc obserwować swoje pozostałe boki. Kiedy już wrócimy na swoje stałe miejsce staramy się zapomnieć, lub przynajmniej nie pamiętać tak bardzo, że ktoś prawie taki sam, jak ty, może cię tak bardzo skrzywdzić… Lecz czas, najlepsze lekarstwo i nauczyciel, nie jest w stanie wymazać prawdy o pozostałych kontach, i czających się w nich osobach. W końcu i tak wszyscy spotkają się znowu razem, w środku, zgrani, jak nigdy wcześniej, by odtańczyć wspólny taniec wszystkich gorzkich łez, które zostały kiedyś wylane.              


            Podsumowując: serdecznie, a może i gorąco (jak kto woli) polecam nieśmiertelną powieść Lisy See pt. „Chińskie lalki”, która opowie wam historię o tym jak osiągnąć sukces głoszenia prawdy; jak (nie)żyć w trójkącie; oraz jak (nie)tolerować nietolerancji. A to wszystko w rytmach tradycyjnego, chińskiego orientalnego tańca; Panie i Panowie przygotujcie się na niezapomniane widowisko. Takie wrażenia, tylko u nas. Czy jesteście gotowi, na tę rozkosz dla Waszych oczu? (W końcu będę tu tańczyć nie lada ślicznotki.) Tak? Więc zaczynamy! 




Komentarze