Siedziałam nad brzegiem morza ukryta
wśród skał. Obserwowałam rozszalałą, niespokojną morską toń, która z
zadziwiającą szybkością przypływała i odpływała. Nie bałam się jej, morze było
dla mnie wszystkim. Było tak już od zawsze, i ani trochę mi to nie
przeszkadzało. Bo każdy może kochać coś innego. Może uwielbiać ludzi,
zwierzęta, naturę, a nawet rzeczy. Ważne, aby kochał cokolwiek; miłość jest
tym, co podtrzymuje nas na powierzchni, nie pozwala utonąć w morzu samotności…
Wywodziłam się z rodziny rybackiej,
która wyławiała najbardziej charakterystyczne i smaczne owoce morza. Nie
byliśmy jakoś bardzo bogaci, lecz powodziło nam się lepiej niż kiedyś. Ale ja
wolałam stare dobre czasy od teraźniejszości, która niespodziewanie nadeszła;
Wszystko uległo
zmianie, kiedy staliśmy się osobnym, suwerennym państwem – Chorwacją taką, jak
dziś. Wtedy z zawrotną szybkością zaczął rozwijać się przemysł turystyczny;
Moja rodzina nie była jedyna, która zarzucanie kotwicą zamieniła na witanie
wymagających gości z zagranicy. Ten „przemysł” rozwijał się szybciej,
gwałtowniej i był bardziej opłacalny. Gdy nastał ten moment, gdy jedna fala
odeszła, a druga powiedziała swoje „dzień dobry”, miałam zaledwie piętnaście
lat, ale bardzo dobrze pamiętam ten sztorm, który wstrząsnął moim życiem. Po
nim już nic nie było takie samo, jak było kiedyś;
Wróciłam z plaży do cichego, pustego
domu. W naszym domku mieliśmy tylko jednego gościa. Był marzec, do rozpoczęcia
sezonu pozostały jeszcze dwa miesiące. Nie wiedziałam czego, młoda kobieta w
wieku dwudziestu pięciu lat, miałaby tu szukać o tej porze roku. Chyba, że
specjalnie chciała zobaczyć to miejsce – mieszkało już u nas kilku fanatyków,
którzy chcieli skosztować Chorwacji o każdej porze roku i dnia. Lubiłam
rozmawiać z ludźmi, których bardziej powinnam nazwać Chorwatami, niż turystami;
Często wiedzieli więcej o Chorwacji, niż jej stali bywalcy. Ciekawe, czy
posiadali równie rozległą wiedzę o swoim kraju…
- Przyszłaś w samą
porę na kolację – przywitała mnie od progu mama. Uśmiechnęłam się delikatnie i
pokiwałam jej głową na powitanie.
- Moja siostra, w
porównaniu do mnie, zawsze miała doskonałe wyczucie czasu – odezwał się mój
brat wchodząc do kuchni wraz ze swoją żoną.
Wspólnie
pomogliśmy nakryć mamie do stołu, po czym usiedliśmy w czwórkę do przygotowanej
wieczerzy.
- Mamy może jakieś
zamówienia w przyszłym miesiącu? – zapytałam niezobowiązująco między kęsami.
- Nie. Nie wiadomo
jedynie na jak długo zostanie nasza obecna klientka – odpowiedziała mama.
Pokiwałam potwierdzająco głową. Nasza rozmowa z pozoru wyglądała na
niezobowiązującą, lecz w rzeczywistości wcale taka nie była. Nie powodziło nam
się najgorzej, ale w każdej chwili mogło to się zmienić – wystarczy, że
stracilibyśmy kilku stałych klientów i z zastraszającą szybkością stoczylibyśmy
się z finansowego wyżu, do kotliny przepełnionej różnymi trudnościami, i
kłopotami.
- Nie martw się,
sprzedaż kilka swoich obrazów i nasze kłopoty znikną – pocieszył mnie brat.
Skrzywiłam się na jego słowa. Dobrze wiedziałam, że nie ma co liczyć na
potencjalnych klientów. Posezonowe miesiące były brutalne, pozbawione
jakichkolwiek dodatkowych środków;
Przechadzałam się po naszym
przestronnym holu i przyglądałam się moim starym obrazom. Czasami śmiałam się w
duchu na widok nierównych kresek i linii, które kiedyś stawiałam. Świat się
zmienia, a człowiek wraz z nim, pomyślałam.
Wchodząc na drugie piętro
dostrzegłam naszą jedyną klientkę, wpatrującą się w jedną z moich abstrakcji.
Wiedziona jakimś nieokreślonym impulsem podeszłam do niej.
- Podoba się pani ten
obraz? – zapytałam znienacka po angielsku. Kobieta podskoczyła gwałtownie, na
dźwięk mojego głosu.
- Przepraszam, nie
chciałam panią przestraszyć – dodałam.
- Nic nie szkodzi –
zapewniła poprawną angielszczyzną z lekko wyczuwalnym południowym akcentem.
Przyjrzałam się jej pobieżnie, wyczytałam z jej oczu, że nie ma ochoty na
niezobowiązującą pogawędkę o sztuce. Nie chciałam na nią w żaden sposób
naciskać, więc uśmiechnęłam się delikatnie i zaczęłam, jakby nigdy nic,
przyglądać się z nowym zainteresowaniem mojej abstrakcji.
To był dla mnie wyjątkowy obraz.
Najbardziej osobisty, jaki do tej pory namalowałam. To była abstrakcja morza,
wykonana czerwono-czarnymi farbami. Lecz to nie było zwykłe morze, tylko
trumienny krater otoczony czerwonymi falami; Na kamienistym brzegu rozbijają się fale. Płyną do brzegu zachwycając
swoimi barwami. Tylko z pozoru każda z nich jest taka sama. W rzeczywistości
każda z nich ukrywa swą prawdziwą barwę, na polecenie swego Pana. Pan ten jest
wielki i potężny – swą mocą zniewala wszystkie niewinne umysły, które same
egzystować nie chcę i łasce Pana swoją dolę i niedolę powierzyć muszą. Wszyscy
daliśmy się zniewolić. Wszyscy pozwoliliśmy na ujednolicenie morskich fal;
Stojąc na kamienistym brzegu, można łatwo dostrzec potęgę Pana. Można zauważyć
ludzi z pozoru różnych, lecz w rzeczywistości takich samych; ujednoliconych
przez fale i Pana.
Moja abstrakcja wyrażała tę prawdę.
Mówiła o niej głośno, krzyczała swoimi mocnymi barwami… ale ludzie przechodzili
obok niej obojętnie, jakby głusi na jej nawoływania. Jedynie ta młoda kobieta
zatrzymała się, powiedziała „stop”, pędzącemu we wszystkie strony światu i
pomyślała o sztuce, o czymś większym (choć niekoniecznie ważniejszym), niż
nasze trywialne problemy. Myślała nad nim, próbowała go rozgryźć. Próbowała
poznać tę prawdę. Próbowała poznać mnie.
- To pani namalowała
ten obraz – stwierdziła nieznajoma. Spojrzałam na nią uważnie, dopiero teraz
zauważyłam ją tak naprawdę. To nie była zwykła kobieta. To była wolna kobieta,
uwolniona spod łaski Pana… Wiedziałam, że muszę poznać ją bliżej, że muszę
dowiedzieć się o niej wszystkiego. Bo ja również byłam wolna. Bo ja również nie dałam się zniewolić, nikomu i niczemu;
Tylko raz spotkałam na swojej drodze osobę taką, jak ja. Ale ten ktoś z własnej
woli opuścił mnie bezpowrotnie… Nie mogłam pozwolić, aby moja kolejna bratnia
dusza odeszła. Nie chciałam znowu zostać sama, z moimi kolorowymi falami…
- Skąd pani wie? –
zapytałam zdziwiona.
- Nie trzeba być
znawcą ludzkich serc, by zobaczyć miłość i zrozumienie w oczach artysty, na
widok swojego dzieła.
- A pani maluję coś?
Tworzy krajobrazy i portrety ołówkami lub farbami?
- Czasem coś
naszkicuję, ale nie robię tego na tak wielką skalę, jak pani – wskazała ręką
wokoło i uśmiechnęła się delikatnie. Uśmiech ten był przyjemny, niczym powiew
chłodnego wiatru w upalną noc; lecz równie ulotny i nietrwały.
- Jeśli pani chcę, mogłabym
panią oprowadzić – zaproponowałam.
- Z wielką chęcią
dowiem się więcej o pani obrazach – zgodziła się bez zastanowienia.
***
Następnego dnia zaprosiłam nowo
poznaną kobietą na plażę. Wybrałam piękną, urokliwą zatoczkę, w której
uwielbiałam malować.
- Jak tu pięknie –
powiedziała kobieta, gdy dotarłyśmy na miejsce. Pokiwałam potwierdzającą głową
i wspięłam się na skalny półwysep, dając jej trochę prywatności;
Sięgałam wzrokiem daleko, aż po sam
horyzont. Morze było cudowne, takie czyste i kolorowe. Widziałam złotą falę.
Była piękna, piękniejsza od wszystkich niebieskich, zielonych i czerwonych,
które rozbijały się o pobliskie skały. Wiał lekki chłodny wiatr, który szeptał
mi do ucha czułe słówka; podpowiadał, radził i zachowywał się, jak mój
najlepszy przyjaciel.
Było
cicho i spokojnie, w zatoczce byłyśmy tylko my dwie, nikt więcej. Obserwowałam
ukradkiem moją towarzyszkę. Pływała przy skałach, na dużej głębokości.
Zastanawiałam się, dlaczego tutaj przyjechała. Dlaczego porzuciła swoją
codzienność, na rzecz marcowych wakacji; Patrzyłam na nią uważnie, śledziłam
każdy jej krok, aż wyczytałam z jej oczu historię – bardzo interesującą historię
jej życia…
Opowiem Ci bajkę. Była raz sobie
pewna kobieta, która swym bogactwem i urodą mogła posiąść cały świat. Mieszkała
nad morzem, na pięknym wybrzeżu, które latem przepełniało się turystami z
całego świata. Jednakże pomimo wszelkich dóbr i ludzi, którzy ją otaczali,
kobieta nie była szczęśliwa. Z dnia na dzień pogrążała się w coraz większym
smutku i nostalgii. Jej rozpacz była tym większa, im rosły starania ludzi, aby
ją pocieszyć.
Kobieta ów nie urodziła się w
szary dzień smutku. Nie, była z natury wesoła, radosna i niezwykle
optymistyczna. Lecz jej radość i marzenia wyparowały, wraz z drogocenną
„rzeczą”, jaką jej odebrano… Od tego czasu kobieta pogrążyła się w otchłani.
Ciągle płynęła w dół i w dół, w jeszcze większe ciemności. Płynęła, trwając w
tym zawieszeniu, aż dotarła do dna. Do urwiska, przy którym trzeba było dokonać
wyboru; wybrać, pomiędzy życiem, a niebytem.
Wówczas na horyzoncie pojawił się rycerz – a w
zasadzie marzenie o wyidealizowanym mężczyźnie. Ta myśl, która w decydującym
momencie zakradła się do umysłu kobiety, pozwoliła jej wypłynąć na powierzchnię
i wybrać właściwie. Nastały nowe czasy. Piękniejsze od tych, które przeminęły…
Kobieta rozwinęła swe pnącza
piękna i osiedliła swoją zdobyć. Skrupulatnie zaplanowała swoją przyszłość,
lecz nie przewidziała jednego – dziecka, które zmieniło nie tylko ją, ale
również jej życie. Kobieta porzuciła swoją dawną wersję siebie i stała się kimś
innym. Kimś, kto potrafił cieszyć się z małych rzeczy, zarabiać uczciwie i żyć
w zgodzie z samym sobą.
Nie wszystkim podobała się ta
nowa wersja kobiety. Niektórzy woleli obcować z depresyjną, rozpuszczoną
bogaczką, niż z myślącą młodą matką, która nie bała się uciec od otaczających
ją luksusów i wkroczyć do zdradzieckich realiów „normalnego” życia.
Ta
właśnie niezwykła kobieta kąpała się na moich oczach, w zimnych, marcowych
odmętach Adriatyku. Nie odważyłam się zapytać wprost, w jakich odcieniach
pojmuję otaczająca ją błękitną toń; wiedziałam, że każdy wolny człowiek ma zapisaną inna gamę barw, w których postrzega
świat. Tylko raz pozwoliłam mojemu głosowi opowiedzieć głośno historię mojej
duszy. Na początku nie żałowałam swojej decyzji. Ba, nawet czułam się z nią
dobrze. Ale z biegiem czasu zrozumiałam, że popełniłam błąd. Że otworzyłam
swoje serce o ten jeden raz za dużo… Dlatego starałam się nie rozmawiać za dużo
z nieznajomą kobietą. Nie chciałam, by bolesne wspomnienia z przeszłości, stały
się teraźniejszością. Lecz jednocześnie nie potrafiłam zignorować tej kobiety.
Nie potrafiłam przejść obok niej obojętnie, nie okazując jakiegokolwiek zainteresowania
jej nietypową (wolną) postawą.
Czasami
świat jest zbyt skomplikowany, aby go zrozumieć. Czasami lepiej zaakceptować
kolorowe fale na morzu, niż udawać, że ich tam nie ma…
- Nie chciała pani
wziąć swoich przyborów do malowania? – zapytała nieznajoma.
- Często, kiedy do
takich miejsc zabieram swoje narzędzia, nie potrafię namalować, ani kreski. Ale
za to, gdy ich nie wezmę, mam mnóstwo pomysłów na „wspaniałe” obraz, które
realizuję dopiero, gdy przyjdę do pracowni i głęboko się nad nimi zastanowię. Nie
jestem zwolenniczką szybkich, emocjonalnych dzieł. Po za tym szukanie
inspiracji, to dla mnie doskonała wymówka od ciągłej pracy.
- Ale teraz nie szuka
pani inspiracji, przynajmniej nie tak oficjalnie – zauważyła moja towarzyszka.
- Nie, teraz
pozyskuję nowych klientów – odpowiedziałam ze śmiechem.
***
Moja
relacja z naszą klientką była bardzo delikatna. Nie spędzałyśmy ze sobą dużo
czasu, ani nie rozmawiałyśmy wiele. Stworzyłyśmy luźną relację, która dawała
nam mnóstwo swobody. Choć pomimo to czułam, że jedno nieodpowiednie pytanie,
jakaś uwaga rzucona mimochodem, może zburzyć tą naszą krótką znajomość. Dlatego
nie poruszałam żadnych kontrowersyjny, czy osobistych tematów. Stwierdziłam, że
lepiej spędzać w ciszy czas z moją bratnią duszą, niż mówić wiele – powiedzieć
za dużo – i w konsekwencji powrócić z powrotem do mojej (codziennej)
samotności. Przez tą moją samotność, nie czułam się jakoś szczególnie
nieszczęśliwa. Już dawno pogodziłam się z obopólnym niezrozumieniem. Z biegiem czasu
przestało mi już to nawet przeszkadzać. Choć zdarzały się dni, w których
żałowałam, że nie jestem taka, jak wszyscy – że nie widzę jednobarwnych fal…
Ale te dni mijały i przeistaczały się w inne, samolubne chwile…
Spacerowałyśmy długim deptakiem nad
brzegiem morza. Było cicho i spokojnie. W zasięgu wzroku można było dostrzec
zaledwie kilku turystów i mieszkańców miasta. Zatrzymałyśmy się na wysuniętym w
głąb morza punkcie widokowym; miejsce to porastały żywe, różowe kwiaty, które
swymi zielonymi liśćmi oplatały balustradę, dodając jej niepowtarzalnego uroku.
- Podobają się pani
te kwiaty – zauważyła kobieta.
- Tak, uwielbiam je.
A pani? – zapytałam zaciekawiona.
- Takie same rosną
masowo w ogrodzie moich rodziców. Nienawidzę ich.
Nie musiałam dopytywać, co
konkretnie miała na myśli; Znałam jej duszę tak samo dobrze, jak znałam swoją.
Kiedy zmęczyłyśmy się długim
chodzeniem, zaproponowałam mojej towarzyszce odpoczynek w pobliskiej kawiarni.
Zgodziła się bez wahania, wiedziona podobnie, jak ja ochotą chwilowej
przyjemności…
- Zawsze, kiedy
jestem w takich miejscach, jak to, wybieram sobie dogodny punkt obserwacyjny,
zamawiam puchar pysznych lodów i rozkoszuje się żywą gamą barw i symboli –
wyznałam.
- Obserwuje pani
ludzi?
- Tak, i robię to
nieskrępowanie już od zawsze.
…
- Co pani myśli o tej grupce? – zapytałam po
chwili, wskazując na czworo nastolatków, siedzących nieopodal.
- Hmm… Myślę, że za
bardzo zajmują się Internetem, a za mało sobą – odpowiedziała. Rzeczywiście
wskazane osoby buszowały po Internecie, zakochane w podstępnym, wirtualnym świcie;
robiły to prawie zapominając o swoich, siedzących nieopodal towarzyszach. Tylko
od czasu do czasu któryś z nich podniósł głowę zza ekranu i szepnął pojedyncze
słówko do swojego sąsiada.
- Zgadzam się. A jaki
jest pani stosunek do Internetu?
- Różny, obecnie mam
od niego wakacje.
- A długo one jeszcze
potrwają? – dopytywałam.
- Niestety już
wkrótce dobiegną końca – uśmiechnęła się smutno na te słowa.
Nie minęło kilka dni, a nasza jedyna
klientka wyjechała. Zrobiła to cicho, bez ani jednego zbędnego dźwięku. Po
prostu wyjechała, zostawiając uprzednio kluczyk do pokoju i kopertę z zapłatą.
Nie miałam do niej pretensji. W końcu jej wakacje dobiegły końca; jej wolna
dusza wypaliła się i wróciła do swojego poprzedniego stanu (choć jestem
przekonana, a w zasadzie mam tylko nadzieję, że nie zapomniała o możliwościach,
jakie daje jej wolne życie).
Na
kamienistym brzegu rozbijają się fale. Każda z nich jest inna – jedna zachwyca,
druga przeraża… Ale to kamienisty, nierówny brzeg. To przez niego fale są takie
bezlitosne. Uderzają w niego, zabierają piękne kamienie… wracają, oddając coś
innego.
Pan stoi na brzegu, steruje
kolorowymi falami. Pozwala dostrzec innym ich piękno, tylko jeśli uda im się
uwolnić spod jego wpływów.
Komentarze
Prześlij komentarz