Co to znaczyć być innym? Czy „inny”, to nie przypadkiem
synonim słowa „wyjątkowy”? Jak akceptować inność i uczyć się tolerancji?
Słowem, jak żyć dobrze akceptując innych, oraz siebie; Zacznijmy może od nas,
od naszej codziennej postawy. Wstając rano z łóżka z uśmiechem witamy
słoneczny, piękny poranek. Jemy dobre śniadanie w gronie naszych najbliższych,
po czym niespiesznym krokiem idziemy do pracy. Właśnie w tym miejscu zaczynamy
być oceniani – nasza postawać, to jak się zachowujemy, nagle zaczyna mieć ogromne
znaczenie. Bo co pomyślą sobie o mnie inni, myślimy nie raz, gdy przez pomyłkę
poszliśmy do pracy w niewyprasowanej koszuli. Cóż za skandal, prawda? A jednak
są ludzie, którzy potrafią paradować po ulicy w dużo bardziej ekstrawaganckim
stroju. Lecz to jeszcze nic. Spójrzmy na tych, co nie boją się reprezentować
swoją postawą swoje poglądy. To dopiero sztuka – wyróżnić się na własne
życzenie i jeszcze być z tego dumnym, krocząc środkiem ulicy z wysoko
podniesioną głową; wprost emanować łatwym do odczytania sloganem „patrzcie na
mnie, jestem inny”. Jak patrzymy na takich ludzi? Czy posyłamy im karcące,
nienawistne spojrzenia, czy może podziwiamy za ich odwagę? To wszystko zależy
od tego co mamy w głowach. Ale czy naprawdę chcemy nienawidzić kogoś za to jak
się ubiera, czy zachowuję? Czy taka życiowa postawa jest warta tych negatywnych
emocji, które się z nią wiążą?
Są jeszcze
inni ludzie, tacy którzy już urodzili się „wyjątkowi”. Oni w zasadzie na mają
wpływu na to kim są, jak wyglądają… A jaki mamy stosunek do takich ludzi? Czy
ich zachowanie wywołuje w nas litość, albo czy przypadkiem w ich towarzystwie
nie uważamy się za tych „lepszych”? Warto odpowiedzieć sobie na te pytania.
Może to pomoże nam być bardziej tolerancyjnym i otwartym na drugiego człowieka.
Bądź
zawsze sobą!
Szkoda
przeżyć swoje życie, udając kogoś innego. W zasadzie trudno czasami powiedzieć,
co ludzie rozumieją przez to określenie. „Być sobą”, żyć nie bacząc na innych?
Czy może robić zawsze to na co ma się ochotę, nie zwracając sobie głowy
jakimikolwiek zasadami? Nie wydaje mi się. Bo w byciu sobą nie chodzi o
złamanie ogólnie obowiązujących norm, lecz o porzucenie naszego wewnętrznego
leku przed tym co myślą (lub co mogą sobie o nas pomyśleć) inni. Zdrowy
rozsądek, oto co! Trzeba go mieć dosłownie we wszystkim.
W życiu
każdego człowieka powinno funkcjonować takie sitko z dwoma osobnymi
przegródkami. Jedna kieszeń była by poświęcona rzeczą potrzebnym, ważnym, a
druga przedmiotom zbędnym, którymi nie powinniśmy wcale zaprzątać sobie głowy.
Często popełniamy podstawowy błąd wrzucając rzeczy zbędne do tych potrzebnych. Przez
to nasze sitko zaczyna tracić na ważności. Odrzucanie niepotrzebnych rad,
przyjmowanie potrzebnej, konstruktywnej krytyki, to nie lada sztuka. Na
początku trudno jest odróżnić dobro od zła, ale wszystko wymaga wprawy i nauki
na własnych błędach. Ale tak na zachętę mogę dać Ci drobną radę (którą
usłyszałam już wcześniej z ust naprawdę mądrej i wartościowej osoby): przyjmuj
uwagi tylko tych osób, które mają dla Ciebie jakąś wartość. Słowem kieruj się
Twoim osobistym wyznacznikiem autorytetów. Bo jeżeli kogoś w danej dziedzinie
podziwiasz, to znaczy, że ta osoba dobrze zna się na swoim fachu. Więc jeśli
kiedyś zwrócić Ci na coś uwagę, będziesz wiedział, że robi to by Ci pomóc; że
jej słowa są szczere i prawdziwe (skoro zna się na tym lepiej, niż Ty, to…
warto przyjąć taką radę). A gdy ktoś, kogo kompletnie nie znasz mówi Ci, jak
masz żyć, to cóż mówiąc kolokwialnie – olej go. Mniej w nosie jego uwagi i
zadnie, bo przecież on Cię nie zna, więc nie wie, co tak naprawdę jest dla
Ciebie dobre.
Dobrze,
ale przecież nasze pojęcie dobra i zła, czasem nie jest zbieżne z
rzeczywistością. Co wtedy? Z mojego doświadczenia wynika, że to co nie szkodzi
ani Tobie, ani innym, nie może wpłynąć źle na społeczeństwo. A to, że komuś się
nie podoba jak się ubierasz, malujesz, czeszesz… to już nie Twój problem. Bo
nosząc tatuaże, farbując włosy na jakiś jaskrawy kolor, robiąc sobie
pięćdziesiąt maleńkich warkoczyków… nie robimy nikomu krzywdy. A jednak wielu
osobą to przeszkadza – ponieważ nie wypada, ponieważ to jest obrzydliwe… Nie
zwracałabym uwagi na takie opinie. Jeżeli chcesz mieć różowe włosy, to leć do
najbliższej drogerii, kup farbę i do dzieła! Najważniejsze to jest być sobą.
Wyrażać siebie po przez swój wygląd, zachowanie, ubiór… Jeżeli nikomu tym, co robisz
nie wyrządzasz żadnej krzywdy, lub jeżeli swoim zachowaniem, wyglądem itp., nie
wyrażasz braku szacunku wobec kogoś, czegoś – to „róbta se co chceta”. Po prostu bądź szczęśliwy, to wszystko.
Forrest
Gump – czyli dowód na to, że nie zawsze mądrość i inteligencja idzie w przez ze
szczęściem:
Na
początku warto się zastanowić, jak patrzymy na ludzi chorych. Czy spoglądamy na
nich ze współczuciem, traktujemy, jak „gorszych” od siebie, czy po prostu
udajemy, że ich nie widzimy? Żadna z tych trzech reakcji nie jest dobra
(jedynie ta pierwsza jest jeszcze do przyjęcia, ale swoim współczuciem nikomu
nie pomożemy, wręcz możemy zaszkodzi, przyprawiając o mdłości młodą matkę
upośledzonego syna, która ma dość smutnych uśmiechów i marzy tylko, i wyłącznie
o normalności). W zasadzie sprawa jest prosta. Wszystko sprowadza się do tego,
że wszyscy jesteśmy ludźmi. Z chorego taki sam człowiek, jak ze zdrowego. Nie ma
różnicy (oczywiście oprócz tych zdrowotnych), między jednym, a drugim. Każdego,
niezależnie od wszystkiego czeka ten sam koniec – śmieć. To pocieszające (ale
również i nieco przerażające), że mamy ze sobą choć tyle wspólnego. Oczywiście podobieństw
tego typy jest masa, nie sposób ich wszystkich wymienić; lecz chcę podkreślić
to fatum, które nad nami ciąży. Ten los śmiertelności, który przypadł nam w
udziale. Więc nie ważne, czy jesteś bogaty, czy biedny, chory, czy zdrowy,
niezależnie od wszystkiego czeka Cię ten sam koniec. To sprowadza wszystko do
jednego mianownika. Sprawia, że każdy człowiek ma taką samą wartość; Wobec
tego, teraz już wiemy, że na ludzi chorych powinniśmy patrzeć tak samo, jak na
zdrowych – pamiętajmy: wszyscy jesteśmy równi.
Forrest
Gump mieszka z matką w małym miasteczku w Alabamie. Żyję szczęśliwie w swoim
kokonie, aż do czasu pierwszego dnia szkoły, którym zostaje brutalnie odrzucony
przez swoich rówieśników. Jedynie Jenny zdaje się nie przeszkadzać jego
odmienność. Bo owszem, Forrest jest nieco inny od reszty dzieci. Już od najmłodszych
lat zmaga się ze wrodzonym autyzmem, który sprawia, że jest w pewnym sensie
„ograniczony”; nie pojmuję żartów, ironii, czy metafor, bierze wszystko takie,
jakie jest (często aż nazbyt dosłownie). Za to jest niebywale uczciwy, słowny,
oraz powiedziałabym również, honorowy. Nie często spotyka się ludzi, którzy raz
złożoną obietnicę pragną dotrzymać za wszelką cenę; Gump przeżywa swoje życie
dość burzliwie. Najpierw przez przypadek zostaje przyjęty do akademickiej
drużyny foodbollowej, później trafia do wojska i walczy w Wietnamie, następnie
zaczyna grać zawodowo w ping ponga; po zakończeniu kariery sportowca, zaczyna
łowić krewetki, gdy interes kwitnie Forrest wraca do swojego rodzinnego domu w
Alabamie, gdzie żeni się i zostaje ojcem. Jeszcze po drodze Gump zaliczył nie
jedną interesującą przygodę – a w konsekwencji stał się sławny i na dodatek
bogaty. Któżby przypuszczał, że taki przeciętny Forrest Gump osiągnie tak
wiele. Jak widać nigdy nie można nikogo dyskryminować, ze względu na jego
ograniczone możliwości, jakimi dysponuję. Bo to w prostocie, uczciwości,
słowności, tkwi siła prawdziwego sukcesu, żadna mądrość, inteligencja, czy
ironia nie są w stanie zdziałać tak wiele.
„Forrest
Gump” to już światowy klasyk, który zachwyca swą treścią widzów z całego świata
już od swojej premiery, która miała miejsce w 1994 roku. Przypomnę jeszcze, że
to dzieło zdobyło Oscara w kategorii „Najlepszy film”. Ponadto „Forrest Gump”
był też furtką dla Toma Hanksa, który dzięki temu obrazowi stał się docenianym
aktorem światowej klasy. Już wcześniej pisałam o dziełach kultowych,
nieprzemijających – po prostu obowiązkowych do przeczytania, zobaczenia.
„Forrest Gump” to bezsprzecznie kolejny klasy, na liście wszystkich
kulturalnych arcydzieł tego świata. Ten film trwa ponad dwie godziny i tyle też
można by było go omawiać. Występuje w nim niezliczona ilość reminiscencji,
symboli, metafor… czyli w zasadzie wszystkiego, co zasługuję na głębszą analizę
i omówienie. Postaram się choć trochę odnieść do tej kopalni – pozwólcie, że
wydobędę z niej tylko to, co będzie mi się najbardziej podobało.
Zacznijmy
może od Forresta, postaci bardzo ciekawej, choć, powiedzmy sobie prostej, przez
swoją chorobę. Gump spotyka na swojej drodze wielu przeróżnych ludzi, ale tylko
nieliczni z nich są dla niego życzliwi, czy w ogóle w jakikolwiek sposób
dobrzy. Więc chłopak, chcąc, nie chcąc obraca się cały czas w kręgu tych samych
osób. Ciągle tylko mama - Jenny , Jenny - mama, późnie Bubba, Bubba, Bubba –
mama, Jenny - Bubba. Następnie przychodzi kolej na porucznika Dana Taylora– mama,
mama, mama i Jenny. Na samym końcu mamy jeszcze Forresta juniora, którego teraz
można by było wymienić nieskończoność ilość razy. Jak widać na załączonym
obrazku, kręgi towarzyskie Forresta nie były zbytnio rozbudowane. Może i
dobrze, ponieważ wymienione wyżej osoby miały na niego najbardziej pozytywny
wpływ; nikt inny nie był mu już potrzebny do szczęścia. Bo kto wie, czy Gump
zostałby sławnym milionerem, gdyby nie jego: mama, Jenny, Bubba, porucznik Dany
Taylor, czy syn. W końcu to ludzie i społeczeństwo kształtują nas najbardziej –
„z kim się zadajesz, takim się stajesz”, głosi stare, mądre przysłowie. Dlatego
towarzystwo, jakie sobie dopieramy jest tak ważne dla naszego rozwoju,
przyszłości, światopoglądu…
Filmie „Forrest
Gump” można znaleźć wiele reminiscencji do wydarzeń historycznych, które działy
się na przełomie lat 60 i 70 ubiegłego wieku. Forrest był takim łącznikiem,
kimś kto nieświadomie inspiruję; poczym znika niezauważony. Bo gdyby nie
Forrest Gump nie było by: Applya, smileya, czy Shit happensa;
W filmie warto też
zwrócić uwagę na postać Jenny, która na przestrzeni lat zmieniła się prawie nie
do poznania. Z małej niewinnej dziewczynki, dotkniętej przemocą domową,
przerodziła się w hipiskę, a później wyrosła na mądrą dojrzałą kobietę, która dopiero
po urodzeniu dziecka odkryła co tak naprawdę jest w życiu ważne. No ale lepiej
późno, niż wcale;
Tęcza i inne kolorowe znaki:
Dlaczego poruszam ten temat przy omawianiu tego filmu? W
dzisiejszych czasach symbol kolorowej tęczy kojarzony jest raczej jednoznacznie
ze społecznością LGBT. Ale odrzućmy na razie te skojarzenie i skupmy się na
samej tęczy.
Wszystko można
zinterpretować na milion przeróżnych sposobów. To dobrze, bo przynajmniej nic
nie jest nam z góry narzucone. Tak więc tęcza dla jednych może być znakiem
przynależności do osób LGBT, a dla drugich, osób heteroseksualnych, będzie to
po prostu wyrażenie swojej tolerancji, wobec tej organizacji. Ale pójdźmy
jeszcze o krok dalej. Tęcza jest kolorowa, wielobarwna, różna i również wyjątkowa
– w końcu nie widzimy jej codziennie, albo nawet co tydzień. Słowo „wyjątkowość”
jest kojarzone raczej pozytywnie, w porównaniu na przykład do słowa „inny”,
które ma zdecydowanie bardziej negatywny wydźwięk. A przecież te dwa słowa
mogłyby być synonimami. Przecież mianem „wyjątkowy” określamy osobę, która
wyróżnia się, posiada nadzwyczajne „wyjątkowe” zdolności, czyli pokrótce jest
inna, bo w jakiś sposób odstaje od reszty. A kim są ludzie wyjątkowi? Czy
naprawdę muszą być oni nad kreską, czy może osoby pod, również są zaliczane do
tej kategorii? Więc o osobę chorą można nazwać „wyjątkową”, teoretycznie nawet „inną”,
jeśli uznamy, że te dwa słowa są synonimami. Tu dochodzimy do sedna. Bo skoro
tęcza jest wyjątkowa, to jej symbol może odnosić się do wszystkich ludzi wyjątkowych, a nie tylko do części „tych
bardziej odstających”; Jest jeszcze inna kwestia. Jeśli akceptujemy, tolerujemy
ludzi chorych, to dlaczego tym samym nie możemy zaakceptować, tolerować ludzi „kolorowych
seksualnie”? (Uprzedzam, wcale nie twierdzę, że osoby LGBT są chore.) W końcu
oni wszyscy należą pod ten sam znak tęczy.
W nawiasie mówiąc, my również do niego należymy – w końcu każdy jest inny na swój sposób. Rozejrzyj się, czy spotkałeś kiedyś osobą taką samą, jak Ty? Nie? A więc, czy nie oznacza to, że jesteś „wyjątkowy”, jedyny w swoim rodzaju?
W nawiasie mówiąc, my również do niego należymy – w końcu każdy jest inny na swój sposób. Rozejrzyj się, czy spotkałeś kiedyś osobą taką samą, jak Ty? Nie? A więc, czy nie oznacza to, że jesteś „wyjątkowy”, jedyny w swoim rodzaju?
Komentarze
Prześlij komentarz