Miłość nie jedną ma
barwę. Miłość nie zawsze jest prosta, przyjemna, czy w stu procentach
szczęśliwa. Lecz pomimo to miłość jest piękna, szczególnie ta prawdziwa –
jedyna;
„Do
szaleństwa” to melodramat Drake’a Doremusa z 2011 roku. Film opowiada historię
dwojga zakochanych w sobie młodych ludzi, którzy pomimo dzielącej ich
odległości, chcą nadal pozostać razem. Jednakże utrzymywanie znajomości na
odległość nie jest łatwe, tym bardziej, że kochanków dzieli ocean i spora różnica
czasu. Jednakże zanim do tego doszło, ich historia rozpoczęła się tak:
Anna zaczyna nowy
etap w swoim życiu, przyjeżdża z Londynu do Los Angeles, w ramach wymiany
studenckiej. Jest pisarką z zawodu i zamiłowania. Nie boi się świata, zazwyczaj
wie czego chce; nie obawia się wykonać pierwszego, najtrudniejszego kroku, aby
zdobyć to, co pragnie. Dzięki swojej pewności siebie poznaje młodego
Amerykanina Jacoba; W końcu Anna i Jacob zakochują się w sobie. Kochają się
miłością czystą i piękną, ale również i niebezpieczną… Uczucie, które się
między nimi zrodziło nie pozwala im żyć bez siebie (ale czasem również i z
sobą) – ponieważ kochają się do szaleństwa.
Miłość jest wszędzie,
majaczy nam na horyzoncie niemal na każdym kroku. To uczucie jest nam bardzo
dobrze znane. W końcu mamy kochających rodziców, który spędzają z nami czas;
przyjaciół, których cenimy za pomoc i dobre rady; oraz siebie samych, nasze
talenty, zamiłowania, które dodają jasnych barw naszemu szaremu życiu.
Specjalnie w tej całej wyliczance, nie wspomniałam o miłości tej najbardziej
stereotypowej i oczywistej. W końcu nie raz widzimy trzymające się za ręce
pary, przytulających się rodziców, czy starsze małżeństwa prowadzące leniwe
rozmowy w kawiarni. To już zupełnie inna miłość, taka przez duże „M”, w jeszcze
większym czerwonym sercu. Zastanówmy się bliżej nad tym zjawiskiem, dzięki temu
będzie nam łatwiej zrozumieć głównych bohaterów filmu „Do szaleństwa”.
Czy
istnieje coś takiego, jak Miłość od pierwszego wejrzenia? Nie. Ponieważ Miłość
to coś większego, głębszego, niż jedno przypadkowe spojrzenie. Owszem można się
w kimś w taki sposób zakochać, a właściwie może bardziej zauroczyć. Bo dopiero,
kiedy dobrze poznamy daną osobę, możemy się w niej zakochać. A kiedy
zaakceptujemy jej błędy i wedrzemy się do jej duszy, wtedy możemy w ogóle
zacząć mówić o Miłości; Anna poznała Jacoba, na początku pobieżnie, później
dokładniej. Uczucie, które się między nimi zrodziło było czymś dla ich obojga
niezwykłym. Zostali parą, ale przede wszystkim przyjaciółmi. Przyjaciółmi,
którzy dzieli ze sobą każdą wolną chwilę; mówili o swoich przemyśleniach,
zapraszali drugą osobę w podróż do wnętrza jej duszy. I to jest właśnie Miłość.
Tylko problem tkwi w tym, że wbrew temu, co mówią wszystkie książki i bajki,
Miłość wcale wszystkiego nie zwycięża – nie kończy się zawsze hucznym weselem
oraz zdaniem „i żyli długo i szczęśliwie”. Bo Miłość jest, oprócz tego
zniewalającego, pożądliwego uczucia, relacją, o którą trzeba dbać. Ponieważ,
gdy zaniecha się tej czynności, zarówno uczucie, jak i relacja, mogą zwiędnąć.
Po prostu uschnąć z braku wody, światła, powietrza, czy jakiegoś innego
czynnika, który pozwala jej istnieć. A gdy czegoś nam brakuję, gdy doświadczamy
straty, zmieniamy się. Próbujemy sobie jakoś radzić z zaistniałą sytuacją,
dopasować się do nowych realiów; wtedy wiele rzeczy przestaje być aktualne,
wiele wcześniej wyznawanych wartości traci na znaczeniu. Bo czegoś/kogoś przy
nas nie ma. Bo staramy się zapełnić pustkę, to ciemne, głębokie miejsce, które
kiedyś emanowało swoim własnym naturalnym blaskiem. O to istota problemu, jaki
pojawił się w związku Anny i Jacoba, gdy Anna musiała wrócić do Londynu i
zostawić Jacoba w Los Angeles. Kochankowie starali się myśleć o swojej drugiej
połówce, dzwonić, pisać, lecz każde z nich było niezwykle zajęte swoją pracą,
co nie pozwalało im, na początku na stałe rozmowy, a później w ogólne na
utrzymywanie kontaktu. Wobec tego ich związek rozpadł się, choć czasem w
największych chwilach słabości i samotności, oboje tęsknili za namiętnym
uczuciem, które ich połączyło. To właśnie te chwile skłaniały ich do ponownego
spotkania – do którego w końcu dochodziło. Jacob przyjeżdżał na kilka dni do
Anny, spędzał z nią czas, w taki sam sposób, jak robił to dawniej, lecz, jak
sam trafie określił, przyjechał tylko do niej na „wakacje”, nie był nieodłączną
częścią jej życia (jak to bywało kiedyś). Tak więc miesiąc po miesiącu,
stopniowo kochankowie oddalali się od siebie, choć niestety nie dali sobie
powiedzieć, że nie są już sobie tacy bliscy, jak kiedyś. Na przekór temu co
czują, starali się o wizę dla Anny, pozwalającą jej na wyjazd na stałe do USA.
Aby osiągnąć swój cel wzięli nawet ślub, licząc, że tak uda im się być razem,
tak naprawdę. I może by im się udało, gdyby nie fakt, że oboje nie byli sobie
wierni. Zarówno Anna, jak i Jacob mieli w swoim życiu osoby, którym poświęcali
znaczą część swojego wolnego czasu; Oni kochali siebie (a przynajmniej tak im
się wydawało), ale również swoich nowych kochanków, o których nie potrafili do
końca zapomnieć, nawet kiedy byli razem.
Anna i
Jacob kochali się do szaleństwa, to pewne – lecz uczucie, jakim siebie darzyli,
nie przetrwało niezmienione, wobec dzielących ich kilometrów i różnicy czasu. Ale
to, co nie pozwalało im kochać się tak, jak wcześniej, to nie były nawet wyżej
wymienione rzeczy – były to zmiany, jakie się w nich dokonały. Oboje nie
potrafili zaakceptować, że nie są już tymi samymi młodymi ludźmi, którzy
spojrzawszy raz na siebie, zakochali się w sobie bez pamięci. I to ich zgubiło,
a właściwie doprowadziło do momentu, który uświadomił im, że to, do czego
kiedyś, tak bardzo dążyli, nie jest już teraz tym, do czego chcieliby dążyć;
Tak oto prezentuję się fabuła filmu, oraz jego pobieżne omówienie. Teraz,
ustaliwszy podstawowe fakty, możemy przejść do dalszej analizy tego
melodramatu.
Fabuła „obrazu”
Drake’a Doremusa jest dość prosta, lecz
absolutnie ujmująca. To nie jest jakieś erotyczne romansidło, na miarę „Pięćdziesięciu
twarzy Graya”, tylko coś o wiele głębszego, traktującego o stracie, rozłące i
odnajdywaniu siebie na nowo. To film artystyczny, opowiadający historie o ludziach
twórczych, inteligentnych, lecz nadal młodych, popełniających różnorakie błędy.
Jedną z najlepszych rzeczy, jakie ofiaruję nam ten film, to liczne
niedopowiedzenia, które odbiorca sam, na własny sposób musi sobie zinterpretować.
Idealnym przykładem na to jest motyw zrobionego krzesła, który dyskretnie
przewija się przez sceny filmu. To tylko symbol, ale za to jaki ważny!
Czasem w szczegółach i w drobnych rzeczach, tkwi siła późniejszych, bardziej
decydujących wydarzeń. Muszę jeszcze napomknąć o zakończeniu, które
niesamowicie mocno mi się spodobało. Było takie nieoczywiste, oryginalne,
dające do myślenia i stawiające wielki znak zapytania, zamiast kropki na końcu.
Choć może i kropka tam była. Bo w końcu, jak wspomniałam wcześniej, nie każda
opowieść o Miłości kończy się słowami „i żyli długo i szczęśliwie”.
Pośród
niewielkiej obsady filmu „Do szaleństwa”, są mi znane tylko dwie aktorki: Felicity Jones oraz Jennifer Lawrence. Tą pierwszą miała okazję oglądać już w biograficznym
filmie o Stephenie Hawkingsie pt. „Teoria wszystkiego”. Za to Jennifer
Lawrence znam doskonale (zresztą któż by nie znam tej sławnej na całym świecie
amerykańskiej aktorki?). Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, że Jennifer gra w
tym filmie. Dopiero gdzieś w połowie zorientowałam się, że hej, aktorka grająca
Samanthe (drugą dziewczynę Jacoba), jest jakoś strasznie podobna do tej sławnej
Lawrence. Moje przypuszczenia okazały się trafne; ale mi było do śmiechu, gdy
uświadomiłam sobie prawdę… Cóż żałuję, że postać Samanthy nie była specjalnie
rozbudowana. Jennifer – wspaniała aktorka, zdobywczyni Oscara za
pierwszoplanową rolę w „Poradniku pozytywnego myślenia” – była w tym filmie
zaledwie rekwizytem. Dodatkiem, który można by było w łatwy sposób zastąpić.
Trochę żałuję, że nie dostała w tym melodramacie głównej roli. No ale z dwojga
złego, nie jest aż tak źle, ponieważ Felicity dobrze wcieliła się w powierzoną
jej postać; W filmie „Do szaleństwa” występują w zasadzie tylko dwie osoby:
Anna i Jacob – reszta wątków jest praktycznie pominięta, lub zupełnie niewidoczna.
Trochę szkoda tych drugoplanowych ról, które mogły by okazać się tak samo
interesujące, co główny wątek filmu. Lecz rozumiem, że takie rozwiązanie nie
było w zamyśle reżysera.
Reasumując: gorąco polecam piękny, wzruszający film Drake’a
Doremusa pt. „Do szaleństwa”. Myślę, że to obowiązkowa pozycja, dla fanów
inteligentnego, prostego kina artystycznego, które spodoba się wszystkim, ale przede
wszystkim miłośnikom niekonwencjonalnych historii o miłości. Polecam.
Komentarze
Prześlij komentarz