Wielki Gatsby - czyli o wielkich marzeniach nie do spełnienia



  


            Stałem na środku drukarni i obserwowałem produkcję nowych pieniędzy. Moje oczy świeciły się, jak migoczące w blasku słońca dolary, na widok przepływających na taśmie produkcyjnej milionów. Opanowałem się jednak. Nie chciałem, by rosnąca żądza pieniądza przesłoniła mi moje cele i priorytety. Och jakże łatwo jest się zapomnieć, w tej niekończącej się pogoni, za lepszym bytem. A przecież każdy papierowy banknot, czy złota moneta, to tylko symbol – ludzie, chcąc wprowadzić sprawiedliwość, nadali nic nie wartym przedmiotom, niewypowiedzianą wartość. Bo czy najemy się papierowymi banknotami? Czy wykorzystamy je w jakikolwiek inny sposób? Nie. A jednak cięgle przeliczamy gromadzące się monety, wrzucamy je do skarbonki i polujemy na nowe okazy. Ludzie sami siebie zapędzili w błędne koło, w końcu – produkują pieniądze – zarabiają pieniądze – wydają pieniądze; nasze życie kreci się wokół pieniędzy. Im więcej będziemy o nich myśleć, tym bardziej będą nami rządzić. Ale jeżeli ma się marzenia, które wymagają pewnych środków finansowych, to można je realizować, nawet, jeśli w rezultacie mielibyśmy zamieszkać w rezydencji Jay Gatsby’ego… 
            Chyba nie ma człowieka, który nie chciałaby być bogaty. Nie mówię tu o grubych milionach, lecz o niewielkiej fortunie, pozwalającej na ponad przeciętne życie. Choć są pewnie wśród nas osoby, które nie zadowoliłyby się kilkudziesięcioma tysiącami na koncie. Cóż, duże pieniądze wiążą się z równie wielką odpowiedzialnością… Lecz co z osobami, które już od urodzenia muszą się zmagać z przydomkiem milionera? Żyjąc w środowisku wyższych sfer, trudno zachować tą potrzebną równowagę ducha, która definiuje nie tylko wartość rzeczy, ale również ludzi. Istnieje zasadnicza różnica pomiędzy osobą bogatą od urodzenia, a tą, która dzięki swojej ciężkiej pracy dorobiła się fortuny. W tej kwestii Tom Buchanan miał rację, zauważając widoczną różnice pomiędzy nim, a Gatsbym (zaznaczam, że zgadzam się tylko z tą częścią jego wypowiedzi). 





            „Wielki Gatsby”, to powieść chciałoby się rzec równie wielka, co opisujący ją przymiotnik. Lecz książka Francisa Scotta Fitzgeralda, pomimo bujnych pozytywnych opinii, jakie słyszałam na jej temat, nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia, jak mogłabym się spodziewać na początku lektury. Doskonale pamiętam moment, w którym pierwszy raz sięgnęłam po tę powieść. Długo czekałam na przeczytanie tej książki i kiedy w końcu zabrałam się za nią, zdziwiłam się przeczytawszy pierwszą jej stronę. Od samego początku myślałam, że „Wielki Gatsby” to książka napisana przez samego „wielkiego” Gastby’ego. Cóż, najwyraźniej pan Gatsby nie zaszczycił nas swoją wspaniałą prozą…. Zaintrygował mnie ten nowy bohater. „Kto to jest?”, pytałam siebie, raz za razem. Pozornie długo nie musiałam czekać na odpowiedź na moje pytanie (podstawowe informacje na temat głównego bohatera zostały podane już na pierwszych stronach książki), lecz mi chodziło o takie prawdziwe, wewnętrzne poznanie, które powie mi z kim tak naprawdę mam do czynienia. W moich poszukiwaniach przełomowym momentem okazała się propozycja pracy, złożona przez Gatsby’ego. Jay chciał odwdzięczyć się Nickowi za zaproszenie Daisy na herbatę, związku z tym zaproponował mu prosty zarobek. Nick odmówił. Cieszę się, że tak zrobił, ponieważ pokazał przez to, że przyjacielska pomoc nie musi wiązać się z korzyściami finansowymi. W końcu istnieje jeszcze coś takiego, jak bezinteresowna przysługa, która nie czeka na rewanż. Po za tym Nick nie chciał pracy ofiarowanej, jakby z litości. Wolał swoje uczciwie, aczkolwiek ciężko zarobione pieniądze, od prostego zastrzyku gotówki na boku. Ta, można by rzec, uczciwość przekonała mnie o zaletach charakteru Nica Carraway’a. Ale wróćmy może do początku powieści, w końcu nie wszyscy znają fabułę „Wielkiego Gatsby’ego”.
            W 1920 roku Nick Carraway przyjeżdża na Wschodzie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Wynajmuję niewielki domek (za 80 dolarów miesięcznie) w eleganckiej dzielnicy West Egg. Nick miał o tyle szczęścia – bądź wręcz przeciwnie – że wprowadził się, dosłownie na podwórko najsłodszej śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku. Mieszkał między ogromną rezydencją tajemniczego Jay Gatsby’ego, a równie wielkim pałacem (mieszczącym się po przeciwnej stronie zatoki) jego bogatej kuzynki Daisy. Pewnego dnia Nick wybiera się w odwiedziny do swoich „sąsiadów” z naprzeciwka. Spotyka tam piękną golfistkę Jordan Baker, która często bywa na imprezach Gatsby’ego. Wkrótce chłopak otrzymuje zaproszenie od swojego sąsiada, na jedną z licznych jego balang. Zaciekawiony Nick z chęcią udaje się na przyjęcie; Jeżeli czasem stoimy przed trudnym wyborem, który może zmienić nasze życie, zastanawiamy się jaką ścieżkę mamy obrać. Nick wybrał drogę prowadzącą wprost w ramiona Jay Gatsby’ego.
            Cóż, zacznijmy może od analizy głównych bohaterów. Jay Gatsby, to bez wątpienia najbardziej tajemnicza postać tej powieści. A to wszystko przez kłamstwa, drobne intrygi, które niczym pajęcza sieć oplatają Gatsby’ego przez ciekawskimi spojrzeniami ludzi poszukujących prawdy. Oczywiście to wszystko pozory. Jay nie urodził się milionerem. Właściwie tylko dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu udało mi się wyróżnić. Później, kiedy już stał się dżentelmen, na przekór wszystkiemu, w co wierzył, nastał czas wojny. Te pięć lat spędzone w armii, zadecydowały o jego dalszym losie. W końcu, jak powiedział Nick „Nie można powtarzać przeszłości”; Gdyby mówić o Gatsby bez Daisy u boku, to tak, jakby oceniać przypadkowe zdanie wyrwane z kontekstu. Ponieważ Jay upatrywał w Daisy sens swojej egzystencji. Jego wszystkie działania, podyktowane były dobrem ukochanej. On zrobiłbym dla niej wszystko. Właściwie zrobił już, na tyle, na ile mógł. Lecz, jak sprostać oczekiwaniom kapryśnej dziewczyny, do tego mężatki? Gatsby opętany zabójczą miłością, nie zauważył, że te pięć lat, które spędził na wojnie odebrało mu coś, co mogłoby mu zapewnić szczęście z Daisy. Utraciwszy to, pomimo wszelkich starań, nie był już w stanie nadrobić straconych lat; Nick opisał Gatsby’ego, jak człowieka pełnego nadziei. To prawda Jay miał nadzieję, ale nie taką zdrową, którą powinien mieć każdy, lecz tą złudną, niepozwalającą na postawienie kolejnego kroku do przodu. Ale przez to Gatsby nie był zły, nie przekreślało go to w żaden sposób. „Wielki” Gatsby miał marzenia, wielkie niczym wieża Babel, będąca jego kluczem do grobu. Lecz upragnione cele, pomimo swojego surrealistycznego wydźwięku są piękne – nie na leży się ich bać, ani wstydzić. To prawda, Jay miał wielkie marzenie nie do spełnienia, ale lepiej mieć coś, co chociaż tymczasowo utrzymuję nas na powierzchni, niż utonąć od razu. Przyznam, że polubiłam Jay Gatsby’ego. Jak można nie lubić kogoś, kto przekonuje wszystkich, że dołowienie wszystko jest możliwe? Gatsby, nigdy nie poddający się marzycielu, daj nam nadzieję. Daj nam nadzieję, że nigdy nie przestaniemy marzyć i że zawsze będziemy dążyć do uprzednio wyznaczonego celu.   
            Och Daisy, Daisy, dlaczego nie potrafiłaś wytrwać pięciu lat rozłąki ze swoim ukochanym? Rozumiem, że w samotnych zimowych wieczorach każda minuta zamienia się w godzinę, a każda godzina w lata, ale czy naprawdę nie potrafiłaś zdobyć się na odrobinę większą cierpliwość? Najwyraźniej nie, skoro wyszłaś za Toma Buchanana; Daisy, choćby pod względem statusy jest zupełnie inną postacią, niż Gatsby. Ona, w przeciwieństwie do Jay, już od najmłodszych lat mogła zakosztować smaku luksusu. Wychowana w małym pałacu, nie wiedziała „z czym się je” normalne, zwyczajne życie. Dla mnie bardzo dobrym obrazem jej charakteru, jest rozmowa, jaką odbyła z Nickiem, podczas jego pierwszej wizyty w rezydencji Buchananów. Daisy narzekała na „okropności” jej wytwornego życia. Och, cóż ona ma ze sobą począć, skoro widziała wszystko, była wszędzie i nic już ją nie cieszy. Ha wspaniała ironia, prawda? Kobieta, ubierająca się w najlepsze ubrania, mieszkająca w ogromnym domu, nie docenia tego wszystkiego co ma – wręcz nudzi ją świat wokół. Dla mnie osobiście, to świetne potwierdzenie tezy, że nie warto być bogatym. Po co mieć na koncie miliony, skoro nawet nie potrafimy docenić korzyści, jakie możemy z nich czerpać? O to cała prawda o naszych bez podstawowych marzeniach posiadania kolorowych banknotów. Wobec tego, czy naprawdę warto je mieć?
            Intrygującą postacią jest również Tom Buchanan. On, podobnie jak Daisy, urodził się milionerem. Pod tym względem był dla niej doskonałą partią – bogaty, wykształcony mężczyzna, osiągające świetne wyniki w sporcie, czegoż chcieć więcej? A jednak czegoś w ich związku zabrakło. Może prawdziwiej, bezinteresownej miłości i ufności? Zapewne… Lecz nie to zaciekawiło mnie w Tomie. O tuż jest on wolnym duchem, człowiekiem niespokojnym, lubiącym ciągle być w ruchu. Rutyna, to słowo absolutnie nie występujące w jego słowniku. Bo, gdyby był osobą stateczną, to nie szukałby rozrywki w ramionach innej kobiety. Hymm… Jak można premedytacją prowadzić podwójne życie i jeszcze obiecywać poprawę? Tak postępuję osoba nie licząca się z uczuciami innych, no ale nikogo nie powinno to specjalnie dziwić, skoro Tom podróżuję ze stanu do stanu i zmienia co chwilę,  pobrudzone czarną mazią rękawiczki… Tom lubi wiedzieć wszystko i mieć nad wszystkim kontrolę. Nie dopuszczał do siebie myśli, że ktoś taki, jak Gatsby mógłby odebrać mu jego „ukochaną” Daisy; Zadziwiające jest to, że kiedy już jest po wszystkim, rodzina Buchananów pospiesznie opuszcza East Egg, udając się na rzekome „wakacje”. I znowu po wielkim skandalu Tom i Daisy zaczną gdzieś życie na nowo. Zapewne szybko zapomną o Nicku, Gatsbym… skupiając się na przyjemnych aspektach wystawnego życia. 




            Ta książka była o wiele za krótka! Jeszcze dobrze się nie zaczęła, a ja już widziałam prześwity, nieubłaganie zbliżających się ostatnich stron. Choć to z drugiej strony, niemały atut tej powieści. Ponieważ dzięki niewielkie objętości tej książki, wiele osób z większego, lub mniejszego przymusu przeczytało tę lekturę, zamiast zadowolić się streszczeniem szczegółowym… Lecz dla mnie, miłośnika literatury, schody pięciuset stronicowej powieści, nie są przeszkodą nie do pokonania. Ale rozumiem (choć ubolewam nad tym faktem), że nie każdy lubi czytać. W końcu to niezwykle trudne zajęcie, wymagające nie lada wysiłku intelektualnego… Przyznaję, że pierwsze pięćdziesiąt stron nico mi się ciągnęło - te wprowadzające frazesy
z biegiem czasu stały się dla mnie męczące. Lecz po pokonaniu tego progu trudności, było już tylko lepiej. To samo tycz się akcji, która po pewnych wydarzeniach, wystrzeliła, niczym rakieta wysłana na księżyc. Nie ukrywam, że podoba mi się fabuła książki, włącznie z jej zakończeniem, które było dla mnie jak najbardziej satysfakcjonujące. Jedynie do czego nie jestem przekonana, to do stylu pisania
Francisa Scotta Fitzgeralda. Na początku lektury jego sposób układania słów, wydał mi się (paradoksalnie) zwyczajny. Rzekłabym, że to niewyróżniająca się niczym proza. Lecz z biegiem czasu zdałam sobie sprawę z egzystencji pewnych „smaczków”, które są dowodem spostrzegawczości i nieprzeciętnej inteligencji autora. Teraz doceniam dzieło Fitzgeralda i cieszę się, że mogłam je przeczytać.
            Co więcej powieść „Wielki Gatsby” doczekała się ekranizacji – i to nie jednej! Ja miałam okazję zobaczyć tą z 2013 roku z Leonardo DiCaprio. Muszę powiedzieć, że film wywarł na mnie, jak najbardziej pozytywne wrażenie. Jest to doskonałe dopełnienie książki, która nie zachwyca jakoś szczególnie barwnymi opisami… Zaznaczę jeszcze, że filmowa adaptacja powieści Fitzgeralda, to jedna z lepszych książkowych ekranizacji, jakie miałam okazję oglądać. Ale w zasadzie książka była za krótka, by móc cokolwiek zmienić, czy pominąć. Więc na pewno zaleta niewielkiej objętości lektury, znów stała się pomocna; Przyznaję, że czasem nawet najbardziej wyszukane słowa, czy porównania, nie są w stanie oddać tak dobrze rzeczywistości, jak obraz. Bo jednak to, co widzimy swoimi oczami, jest inne, od tego, co sobie wyobrażamy. To pewnie przez czające się w naszej podświadomości archetypy, które skutecznie blokują nas przed nowymi wyobrażeniami. Więc warto, szczególnie w tak ciepłe dni, jak te, odłożyć na chwilę książkę, zanurzając się w chłodnym i orzeźwiającym oceanie kinematografii.
„Wielki Gatsby” to książka, która doskonale oddaje prosperitę, jaka zapanowała po I wojnie światowej. Ludzie chcieli w jednej chwili nadrobić stracone lata, romansowali, kosztowali różnych trunków i balowali do późnych godzin nocnych… Może już powieść Fitzgeralda, wyda nam się ciut starodawna (przyznaję, że w otaczającej nas rzeczywistości, brak Internetu i telefonów komórkowych, może doskwierać czytelnikowi na każdym jego literackim kroku), ale bynajmniej nie mnie aktualna. Nie dziwie się, że często w amerykańskim liceach nauczyciele omawiają tę książkę. To ważna lektura dla młodych Amerykanów, którzy mogą jeszcze marzyć o amerykańskim śnie… Jednakże, to równie ważna lektura dla nas wszystkim. W końcu każdego dotyczą książki o niespełnionych marzeniach… Cóż, taki już nas los – nie możemy mieć wszystkiego, czegokolwiek byśmy zapragnęli… i dzięki Bogu, że tak jest. Bo któż z nas cieszyłby się z nowo otrzymanych możliwości, skoro wiedziałby, że (np. za pomocą nieograniczonych środków finansowych) sam mógłby je sobie zapewnić?   




Komentarze

  1. Ciekawy wpis. Sama uwielbiam historię przedstawioną przez autora. Gdzie nabyłaś swój egzemplarz? Z dostępnością niestety jest ciężko...

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda, książkę trudno kupić stacjonarnie, ale na szczęście w Internecie jest dobrze dostępna - mój egzemplarz zamówiłam na empik.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny, mądry wpis. Co prawda, myślę, że nie do każdego trafi ta recenzja, jest ona skierowana do miłośników literatury (przynajmniej takie były moje odczucia). I pamiętaj - jeśli kochasz pisać, to pisanie zawsze będzie miało sens 🙂
    A "Wielkiego Gatsby'ego" na pewno kiedyś przeczytam 🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa (one bardzo dużo dla mnie znaczą); Pewnie masz rację, że wpis nieco za długi - ale ja jestem miłośnikiem literatury, cóż poradzę. Lecz mocno wierze, że w odmętach internetu czają się gdzieś osoby, które kochają książki i kulturę równie mocno,a może nawet bardziej, niż ja.

      Usuń

Prześlij komentarz